Wczoraj pierwszy seryjny śmigłowiec
ze Świdnika – SW 4 – miał swoją premierę. Mimo mgły, oglądający maszynę generałowie bez wahania przystali na powietrzną przejażdżkę.
Ta jeszcze zaostrzyła ich apetyt na wymianę wysłużonych
Mi-2 na mniejsze i lżejsze śmigłowce
Jeszcze w tym roku wojsko otrzyma pierwszy seryjny egzemplarz. Do końca kwietnia potrwają wojskowe próby kwalifikacyjne. Potem, jeśli wszystko będzie w porządku, rozpoczną się regularne dostawy. Najpierw po dwie maszyny rocznie, potem po cztery i więcej.
Pierwsze śmigłowce mają trafić do Dęblina. Zastąpią wycofywane Mi-2, używane dotychczas do szkolenia podstawowego pilotów. Są od nich mniejsze, nowocześniejsze i będą tańsze w eksploatacji. – Potrzebujemy tych maszyn i budżet armii przygotowany jest na zakup SW-4 – zapewniał gen. Dębski.
Generał Ryszard Hać, komendant Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych z Dęblina, jako pierwszy usiadł na fotelu obok pilota Leszka Pawuły. Jakie wrażenia po locie?
– W porządku. Jest zgrabny i leciutki. Może lądować i startować z każdego miejsca. Jest tańszy od innych śmigłowców, ale ma wyraźnie większe wibracje niż jego zachodnie odpowiedniki.
– SW-4 wypełnia rynkową niszę: może służyć jako powietrzna taksówka oraz śmigłowiec operacyjny i patrolowy. Planujemy za kilka lat dojść do poziomu produkcji powyżej 10 sztuk rocznie – mówi prezes PZL Świdnik, Mieczysław Majewski. – Wojsko to dla nas odbiorca strategiczny, ale mamy już i innych klientów, także prywatnych, zarówno z Polski, jak i np. Wielkiej Brytanii czy Rosji.
Podstawowa wersja SW-4 kosztuje około 750 tys. dolarów.