Urząd Marszałkowski, zamiast przyjąć do pracy wykształconych ludzi, woli wydawać pieniądze na lekcje dla pracowników.
Ile przeznaczono na naukę? To tajemnica. – Nie możemy na razie zdradzić, jakimi pieniędzmi dysponujemy – mówi Krzysztof Kuśmicki, dyrektor Departamentu Rozwoju Regionalnego. – Są to pieniądze unijne. Z pomocy technicznej.
W departamencie pracuje 51 osób. Prawie połowa będzie się douczać: 6 osób pozna tajniki języka obcego w grupie początkującej, 10 w słabozaawansowanej i 7 w średniozaawansowanej. A wszystkich osób zajmujących się unijnymi projektami jest w departamencie około 30.
Czy nie prościej było tak dobrać pracowników, by nie trzeba ich było douczać? Okazuje się, że nie. – Znajomość języka angielskiego nie była decydująca przy przyjęciach do pracy w Departamencie Rozwoju Regionalnego. Ale osoby, które zostały przyjęte, mają odpowiednie kwalifikacje do pracy na takich stanowiskach – twierdzi Marcin Futyma, rzecznik marszałka. – Poza tym, niektóre z nich znają inne języki obce. A angielskiego mają okazję nauczyć się teraz. Będą się uczyć specjalistycznego słownictwa potrzebnego do pisania projektów unijnych.
A może nie było po prostu kandydatów do pracy w departamencie znających angielski? Niekoniecznie. Marta z Lublina skończyła studia o specjalności zarządzanie projektami europejskimi. Uczyła się języka angielskiego i niemieckiego. O naborze do departamentu dowiedziała się od znajomych, ale dokumentów nawet nie złożyła. – Przekonałam się, że wykształcenie tak naprawdę się nie liczy – mówi. – Nawet stażu nie udało mi się w tym departamencie dostać.
Pracownicy urzędu nie chcą wypowiadać się na temat kompetencji językowych. Na pytanie, czy nie prościej było zatrudnić osoby, których już nie trzeba szkolić z języka, odpowiadają krótko: Bez komentarza.
Tymczasem gdyby pieniędzy z pomocy technicznej nie wydano na lekcje angielskiego, urząd mógłby je przeznaczyć na inne szkolenia albo na sprzęt.