– To chyba jakaś epidemia – mówi prof. Jerzy Osemlak, kierownik kliniki. – Uczulam rodziców, aby pilnowali dzieci. Nie pozwalali bawić się pociechom w pobliżu niebezpiecznych urządzeń.
Te, które teraz leżą w szpitalu, są przykładem własnej nieostrożności lub beztroski rodziców. 15-letnia dziewczyna wyjmowała nożem korek zatykający wannę. Nóż przeciął ścięgna palców. Trzeba było zszywać. 6-letni Paweł bawił się na podwórku. Grzebał ręką w ziemi, w której były kawałki rozbitej butelki. Szkło rozcięło mu cztery palce. Palce już nigdy nie będą tak sprawne jak przed wypadkiem. 12-letnia Magda straciła palec. Tak mocno przytrzasnęła go w drzwiach, że nie było innego wyjścia niż amputacja. Podobnie było z 8-letnią Angeliką, która przytrzasnęła rękę w furtce wejściowej.
Półtoraroczny Karol włożył rączkę w maszynkę do mięsa. Palec był tak zmiażdżony, że konieczna była amputacja. Częściową amputacją palca zakończyło się leczenie 8-letniego Łukasza, który bawił się gilotyną do cięcia blachy. – W tym roku mieliśmy też dziecko, któremu mama obcięła przez nieuwagę palec, kiedy przycinała sekatorem krzaki – mówi prof. Osemlak. – Inne dziecko manipulowało przy kontakcie tak, że prąd spalił mu palec, aż do kości. Mieliśmy też pacjentów, którzy rozcięli palce na rozbitym lustrze.