Zapowiada się ciekawie. Przy ul. Piekarskiej nie lada gratka dla tropicieli wspomnień z minionej epoki. Duży, opuszczony sklep spożywczy. Nędzna kartka "nieczynne do odwołania”. Za szybą regały i oryginalne lady, jakich od lat nikt w sklepie nie widział. Równie stare wagi uchylne. A obok nich pięciokilogramowy odważnik z młodszym rodzeństwem. Aparat fotograficzny sam rwie się do pracy. Nieco dalej trzech ogorzałych tubylców chłodzi się kolorowym napojem z procentami. Kształt butelki zdradza cenę trunku.
- Ty nie wyglądasz jak taka typowa Anka - wyznaje donośnie młody człowiek prężąc nagi tors w lejącym się z nieba żarze. Wraz z kolegami adoruje sklepową ze spożywczego przy Włościańskiej. Kobiety są cierpliwe. Amanci - głośni i chwiejni.
Jeszcze tylko kilka kroków. Mur z nabazgranymi sprayem wyrazami "uznania” dla policji. I już jesteśmy na Dzierżawnej.
Ulica wygląda jak większa siostra Wapiennej, po drugiej stronie Bystrzycy. Jeden asfaltowy trakt i cała siatka polnych dróg. I malowniczy mur pofabrycznych budynków. Chyba
po cukrowni.
Co krok niebiesko. To nie policja. Ani niezapominajki. Tylko pompy, zwane przez urzędników ulicznymi zdrojami. Pod jednym z nich zniszczona życiem kobieta płucze warzywa.
- Kto chciał, podciągnął sobie wodę do domu. Ale tak jest taniej - przyznaje pani Zofia.
Biednie i brzydko. Minęliśmy już kilka ostrzegawczych tabliczek "do rozbiórki”, "grozi zawaleniem”. Zza płotu dobiega gdakanie kur. Klimat jak na wsi. Dość absurdalnie wygląda otwarte na oścież okno rozchwianej chałupy i dobiegający głos z telewizora, który zastanawia się, co czeka Unię Europejską po tym, jak Francja odrzuciła w referendum unijną konstytucję. Unia? Tutaj?
Minęło już kilkanaście minut. W kieszeni wciąż te same dwie komórki. I kilkanaście złotych. Nie okradli. A miało być tak groźnie. - W dzień to panu kieszeni nikt nie opróżni - śmieje się Kazimierz Luśnia ze schodków swego domu. - Ale w nocy to tu się cuda dzieją. Jakie? Takie same jak
na 1 Maja, Kunickiego.
(drs)