W drugim etapie decydował już tylko egzamin ustny. Siedem osób uznało to za niesprawiedliwe i odwołało się do Naczelnej Rady Adwokackiej.
- Już od dawna niektórzy z nas chcieli wprowadzenia egzaminu pisemnego, żeby ukrócić przepychanie swoich - mówi lubelski adwokat proszący o anonimowość. - Uważam,
że w tym roku pomimo tych kontrowersji przeprowadzono bardzo rzetelny egzamin.
Do tej pory w Lublinie aplikantem adwokackim zostawało się po zdaniu egzaminu ustnego. Na aplikację dostawali się często synowie i córki mecenasów, egzaminowani przez kolegów
i koleżanki rodziców. Zawód uważany był za bardzo zamknięty dla ludzi spoza środowiska.
W tym roku na aplikantów adwokackich czekało 10 miejsc. Zgłosiło ponad 60 osób. Najpierw był test z blisko 130 pytaniami. Egzamin przeszło 20 osób. Przepadło czterech kandydatów
z rodzin adwokatów m.in. syn jednego z członków poprzedniej rady adwokackiej. Potem decydował wynik ustnego egzaminu. Aplikantami zostało 10 osób. Z naszych informacji wynika, że poza listą zostało m.in. kilka osób z rodzin sędziowskich. Siedmiu kandydatów odwołało się do Naczelnej Rady Adwokackiej uważając, że niesprawiedliwie policzono punkty. Ich zdaniem powinny się liczyć wyniki z egzaminu ustnego i pisemnego.
- Testy potraktowaliśmy jako dopuszczenie do egzaminu ustnego, który decydował ostatecznie o przyjęciu na aplikację - mówi Stanisław Estreich, dziekan Okręgowej Rady Adwokackiej w Lublinie. - Ktoś może mieć wiedzę encyklopedyczną i dobrze poradzić sobie
z testami a nie mieć predyspozycji do zawodu adwokata.
Według mecenasa Estreicha wszyscy kandydaci mieli równe szanse. - Jedynym kryterium była wiedza i umiejętność jej wykorzystania.
Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że Naczelna Rada Adwokacka uwzględniła odwołania osób, które nie dostały się na aplikacje. Lubelska adwokatura ma jeszcze raz rozpatrzyć ich sprawy.