To była jedna z najdziwniejszych spraw, która w ostatnich latach toczyła się przed lubelskim sądem. Pomyłka goniła pomyłkę a skutki były opłakane. Najpierw okazało się, że adres pozwanego policjanta jest zły, a potem, że… wcale nie chodziło o niego.
Tymczasem funkcjonariusz nawet nie wiedział, że trwa proces przeciwko niemu. Wyrok przyszedł do jego miejsca pracy pocztą. Proces wytoczył mu Leszek L. Policjant przed trzema laty prowadził jego sprawę. Dotyczyła gróźb.
Leszek L. utrzymywał w pozwie, że Andrzej B. go pobił. Ale podał błędny adres zamieszkania policjanta. Sąd wysyłał tam wezwania. Listonosz nikogo we wskazanym mieszkaniu nie zastawał. Wezwania wracały z adnotacją "niepodjęto w terminie”. Sąd uznał, że zostały prawidłowo doręczone.
- Wezwanie, które nie zostało odebrane a było dwa razy awizowane, uważane jest za doręczone - tłumaczyli nam wówczas w sądzie.
W czerwcu ub. roku sąd wydał wyrok zaoczny, zgodny z życzeniem Leszka L. Dopiero ten dokument wysłał do komisariatu, w którym policjant pracuje.
Andrzej B. odwołał się od wyroku. Ruszył proces już z jego udziałem. Jednak Leszek L. nie przychodził na rozprawy. W tym samym czasie był poszukiwany w związku z inną sprawą. W końcu doszło do kolejnej niespodzianki. Zeznawała siostra Leszka L., świadek rzekomego pobicia. Stwierdziła, że… Andrzeja B. nigdy nie widziała na oczy.
Sprawa skończyła się tuż przed świętami. - Wyrok zaoczny został uchylony a powództwo oddalone - mówi Barbara du Chateau, rzecznik Sądu Okręgowego w Lublinie.
Teraz sąd pisze uzasadnienie orzeczenia.
(dj)