Upokorzenia, wulgarne słowa, dwuznaczne propozycje. Tak pracę na plantacji w Niemczech pod okiem rodaków opisuje grupa pracowników z naszego regionu
– Ta historia nie jest bajką, ani scenariuszem do filmu – rozpoczyna swoją opowieść pani Anna (imię zmienione) z podlubelskiej miejscowości. – Chciałabym ostrzec wszystkich myślących o łatwym zarobku w Niemczech. Tam można zarobić, ale kosztem wartości moralnych, poniżenia, poniewierania. I to przez Polaków.
Wraz z grupą znajomych wyjechała do pracy w Niemczech, korzystając z oferty poleconego pośrednika.
– Chcieliśmy dorobić do skromnego domowego budżetu – opowiada. – Mieliśmy pracować przy rzodkiewce, cebulce, marchewce i płukaniu warzyw na hali. Już pierwszy dzień zwiastował ciemną stronę firmy. Pan Henio wykrzykiwał: "Je... rasa, wasze pęczki mają być piękne! A jak nie, to spadać mi z pola”.
Dwuznaczne propozycje
Potem było coraz gorzej. Praca za grosze w ciągłej niepewności, czy towar zostanie przyjęty. Brak możliwości zrobienia zakupów częściej niż raz na tydzień. A także dwuznaczne propozycje. – Uśmiechnął się do mnie pan prezes: "Mam samochód, pojedź ze mną dziecinko, nie będziesz się cisnęła z tym bydłem”.
Od tego dnia nachodził mnie w polu, w pokoju, dając mi wprost do zrozumienia, jak załatwia się zaliczanie skrzynek. W końcu padła wyraźna propozycja: albo randka, albo kasa. Bo żeby mieć spokój na polu, można też zapłacić.
Pani Anna nie wini pośrednika. Ma pretensje wyłącznie do polskich przełożonych, przez których była obrażana i poniżana.
– To, co przeżyłam ja, moi koledzy i koleżanki z rąk polskich poganiaczy to był koszmar. Liczymy, że przeczytają to ci panowie, którzy bez skrupułów poniewierają ludźmi jakby byli śmieciami.
Jak uniknąć takich miejsc?
Doradcy Europejskich Służb Zatrudnienia (EURES) podkreślają, że pracy za granicą najlepiej szukać u sprawdzonych pośredników. I zasięgać wcześniej opinii o miejscu i warunkach zatrudnienia. – Ale nawet to nie daje nam stuprocentowej pewności, że na linii człowiek–człowiek nie dojdzie do nadużyć – ostrzega Marta Sadłowska, doradca EURES z Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Lublinie.
Podkreśla przy tym, że dochodzenie swoich praw jest za granicą trudniejsze niż w kraju. – Trzeba znać język, zapłacić za pomoc prawną – dodaje Sadłowska. – Uczulam jednak, by wszystkie przypadki nadużyć czy łamania prawa zgłaszać do polskiego pośrednika. To pomoże w przyszłości wyeliminować podobne przypadki.
Lubelska inspekcja pracy nie zajmuje się skargami dotyczącymi pracy za granicą. Ale też nie zostawia ich samym sobie.
– Przekazujemy je do głównego inspektora pracy, a ten do tzw. instytucji łącznikowych w kraju, którego skarga dotyczy. Może to być np. ministerstwo pracy lub odpowiednik inspekcji pracy. W Niemczech wszelkich roszczeń ze stosunku pracy można dochodzić w postępowaniu sądowym – tłumaczy Danuta Serwinowska z OIP Lublin.
PRZECZYTAJ CAŁY LIST NA TEMAT PRACY W NIEMCZECH, KTÓRY PRZESŁANO DO NASZEJ REDAKCJI<