• Od jak dawna przeprowadza pani dzieci przez jezdnię?
- Od 10 lat.
• Gdzie był debiut?
- Najpierw przez trzy lata stałam na Czubach, przy przejściu dla pieszych przez ul. Armii Krajowej. Było ciężko. Dla kierowców to była nowość. Coraz któryś otwierał okno i puszczał długą wiązankę przekleństw. Wtedy miałam blisko do pracy, bo mieszkam na Czubach. A tutaj muszę dojeżdżać.
• Czy teraz kierowcy też są wulgarni?
- Zdarza się. Ale rzadko.
• Długo pani tak stoi?
- Dzieci zaczynają lekcje o godz. 8. Na przejściu muszę być pół godziny wcześniej. I stoję tak do godz. 15.
• To tylko z pozoru lekka praca?
- Lekko nie jest. Trzeba stać niezależnie od pogody. W zimie, gdy są duże mrozy i wieje silny wiatr ciężko tu wytrzymać. Ale się przyzwyczaiłam.
• Dużo płacą za taką pracę?
- Bardzo skromnie. Mam minimalną krajową. Ale lepsza taka praca niż żadna.
• A ten plastikowy strój nie dokucza?
- Nie jest źle, choć kiedyś mieliśmy bardziej przewiewne kamizelki.
• Kierowcy posłusznie zatrzymują się przed przejściem?
- Nie zawsze. Akurat na ul. Zana bardzo często jadą zbyt szybko od strony Globusa. Mkną ponad setką. Stoję też na Nadbystrzyckiej,
koło ul. Magdaleny Brzeskiej. Tam za szybko jadą samochody zmierzające od strony stadniny.
• Podoba się pani, gdy mówią na panią "krasnal”?
- To nawet sympatyczne określenie.
• Tak oficjalnie jaki się nazywa ten zawód?
- Strażnik drogowy albo strażnik szkolny.