Politycy prawicy, lewicy i środka licytują się, kto więcej przekaże, odda, bardziej wesprze i pomoże. Jarosław Urban, kandydat na prezydenta Lublina popierany przez Samoobronę, obiecał pół pensji na cele charytatywne. Stać go na taki gest, bo czego jak czego ale pieniędzy mu nie brakuje.
Pensja prezydencka to obecnie 10.575 złotych. Oddając jej połowę, przez całą kadencję Urban wspomógłby mieszkańców Lublina kwotą 253.800 zł.
Jego kontrkandydat Jacek Sobczak uważa, że to dzielenie skóry na niedźwiedziu. Sam jednak zapowiada, że również podzieli się poborami, jeśli wygra wybory. Ile przekaże? Nie dał jednoznacznej odpowiedzi. Ale jego też będzie stać. Ma cztery źródła dochodów, w tym własną kancelarię prawną i udziały w firmie pogrzebowej.
Poglądów swoich kontrkandydatów do prezydenckiego fotela nie podziela Wanda Włoch (PSL), która uważa, że deklaracje te to populistyczne gesty. - Mogłabym oddać bez problemu pół prezydenckiej pensji, bo mam już z czego żyć - podkreśla. - Ale nie chcę stosować takich chwytów wyborczych.
Podobnie wypowiada się Marcin Zamoyski, kandydat na prezydenta Zamościa. - Nie jestem zwolennikiem takiego pomysłu, bo pieniądze na takie cele powinny być zagwarantowane w budżecie - mówi. - Natomiast uważam, że pensje prezydenta (8600 zł brutto - red.) jak i zastępców należy obniżyć o ok. 30 proc.
Wstrzemięźliwość w braniu publicznych pieniędzy obiecują też kandydaci na radnych. Jacek Woźniak, właściciel prywatnej firmy, deklaruje, że jeśli dostanie się do Rady Miejskiej w Lublinie, wszystkie diety (czyli około 78.720 zł przez 4 lata) przeznaczy na stypendia językowe dla uczniów.
- Takie gesty mają znaczenie, ale pod warunkiem, że kandydaci mają też sensowny program dla rozwoju miasta czy regionu i oddanie diety czy pensji jest jedynie marginalnym dodatkiem do tego programu - komentuje Piotr Tymochowicz, specjalista od budowania wizerunku.