Producenci wołowiny już odczuwają negatywne finansowe skutki odkrycia nielegalnego uboju chorego bydła w rzeźni na Mazowszu. Jak ustaliliśmy, padłe krowy były również wcześniej przewożone do jednej z rzeźni w woj. lubelskim. Po sygnale od inspekcji weterynaryjnej sprawą zajęła się prokuratura
Wołowina pochodząca z zakładu w woj. mazowieckim, gdzie był prowadzony nielegalny ubój chorego bydła, trafiła do ponad 20 punktów w kraju oraz 10 innych państw europejskich. Po stwierdzeniu nieprawidłowości zakład został zamknięty, a mięso wycofano z obrotu. Po publikacji materiału TVN, kiedy to dziennikarz „Superwizjera” zatrudnił się w ubojni i pokazał produkcję mięsa z chorych i padłych zwierząt, w całym kraju inspekcja weterynaryjna rozpoczęła wzmożone kontrole. Zgodnie z przepisami tzw. „leżaki”, czyli bydło, które z różnych przyczyn nie jest w stanie o własnych siłach wejść na samochód, powinno być zabijane w gospodarstwie a nie wożone do rzeźni.
>>> Reportaż TVN: Nocna dostawa "leżaków". Ubijają chore i padłe krowy. "Zakład jest pod kontrolą"
Jak ustaliliśmy, podobne nieprawidłowości lekarze weterynarii wykryli w woj. lubelskim już w ubiegłym roku. W jednej z ubojni na terenie powiatu łukowskiego odnotowano kilka przypadków krów, które musiały zostać ubite podczas transportu. – Do rzeźni zostały przewiezione też krowy padłe – mówi Lech Melaniuk, powiatowy lekarz weterynarii w Łukowie. – Mięso zostało uznane za niezdatne do spożycia. W związku z tymi przypadkami skierowaliśmy zawiadomienie do prokuratury – dodaje.
Do sądu w Łukowie wpłynął akt oskarżenia w sprawie znęcania się nad zwierzętami.
Po ostatnich masowych kontrolach w naszym województwie podobnych przypadków już nie odnotowano. – Stwierdzamy więcej nieprawidłowości jeśli chodzi o samą identyfikację bydła – np. brakuje kolczyków, niż o przewożone „leżaki” – mówi Paweł Piotrowski, wojewódzki lekarz weterynarii w Lublinie.
Jedna rzeźnia zrobiła złą reklamę
Tymczasem, co przyznaje dr Rafał Stachura, prezes Lubelskiego Związku Hodowców Bydła i Producentów Mleka, reportaż TVN z mazowieckiej ubojni pokazuje ewidentne naruszenie prawa. – Zdecydowanie jest to bezwzględna wina tego przedsiębiorstwa, a nie standard uboju bydła w Polsce – mówi Stachura. – Zgodnie z prawem w ubojniach przy przyjmowaniu zwierząt, podczas ich uboju jest obowiązkowa obecność i nadzór lekarza weterynarii. Ponadto lekarz weterynarii bada również mięso poubojowo i decyduje, czy nadaje się ono do konsumpcji czy też nie.
Prezes LZHBiPM podkreśla, że ubojnie działające w Polsce znają prawo. – I jestem pewien, że je przestrzegają, ale czasami zdarzają się wyjątki, tak jak w tym przypadku – mówi. – Niestety ten jeden przypadek tak mocno nagłośniony w mediach polskich i zagranicznych przedstawia polską wołowinę w bardzo złym świetle. Ten obraz nie jest prawdziwy. Długo nam zajmie czasu sprostowanie tego incydentu i to oczywiście będzie kosztować nas hodowców, zarówno bydła opasowego jak i producentów mleka.
Skutki są już odczuwalne. – Mamy mniej płacone za mięso – zaznacza prezes LZHBiPM. – Problem w tym, że to może się pogłębić. Polska wysyła na eksport około 80 proc. wołowiny, którą produkujemy. Jest to około 400 tys. ton rocznie. Na ten moment cena skupowa mięsa obniżyła się już o ponad 1 zł na kilogramie.
Prezes LZHBiPM podlicza, że pogłowie bydła w Lubelskiem liczy ok. 373 tys. sztuk. – Pod względem liczby jesteśmy na 7 miejscu w Polsce – podaje. – W tym krów jest ok. 139 tys., z czego 127,5 tys. to krowy mleczne, a 11,5 tys. krowy mięsne. Do uboju może trafiać około 40 tys. sztuk krów w ciągu roku. Czyli straty idą w dziesiątki milionów złotych.