Ograniczenie wolności, 20 godzin prac społecznych i zapłata kosztów sądowych. Taki wyrok usłyszała kobieta, która z ulicy zabrała do weterynarza cierpiącego psa.
Jak do tego doszło? Pani Monika, w jednej z lubelskich dzielnic, zauważyła błąkającego się psa. – Zwróciłam uwagę na jego ogromny wzdęty brzuch. Suczka wyglądała, jakby była w bardzo zaawansowanej ciąży albo, że dzieje się coś innego. Jak próbowała się załatwić, to piszczała. Zatrzymałam samochód i podeszłam do niej, bo widziałam, że oddała kał z krwią, więc postanowiłam, że ją złapię, ale zaczęła mi uciekać. W końcu mi się udało. Z psem pod pachą poszłam i zadzwoniłam do pobliskiego domu. Nikt jednak nie otworzył. Pies wyglądał jak bezdomny – opowiada Monika Kubiszewska.
Znalezionego w zaroślach, zaniedbanego kundelka pani Monika zabrała do gabinetu weterynaryjnego. – U weterynarza sprawdziliśmy, czy jest chip, ale go nie było. Zero oznak właściciela – mówi kobieta.
O pomoc w leczeniu psa i znalezieniu mu schronienia kobieta zwróciła się do fundacji „Uszy do góry”. – To był malutki piesek, który powinien wyglądać jak laleczka z kokardką i siedzieć na kanapie, a tymczasem pies wyglądał jak ścierka do podłogi. Był bardzo chudy, a jednocześnie miał gigantyczny brzuch – opowiada Anna Filipowska, prezeska fundacji "Uszy do góry".
– Na brzuchu widoczna była duża przepuklina pępkowa, około 6 cm. W badaniu USG wyszła nam powiększona, stłuszczona wątroba, wzdęte jelita wypełnione masami niewiadomego pochodzenia – mówi lek. wet. Agata Zasada-Wilczek z gabinetu weterynaryjnego Azwet. – Otłuszczona wątroba to najczęściej skutek złego karmienia psa: albo kośćmi, albo jakimiś odpadkami, czymś twardym, dlatego pies nie mógł sobie poradzić z wydaleniem tych substancji – dodaje Zasada-Wilczek.
– Pies był jak kubeł na śmieci. Było w nim wszystko, widać było, że to zwierzę jest skrajnie zaniedbane. Wyglądało jakby żywiło się na ulicy od bardzo długiego czasu – mówi Anna Filipowska. Zdaniem weterynarza stan zdrowia zwierzęcia mógł zagrażać jego zdrowiu czy życiu.
"Zwierzęta skazane są na człowieka"
Monika Kubiszewska ma dwoje dorosłych dzieci. Do niedawna prowadziła sklep ze zdrową żywnością. Od wielu lat działa na rzecz zwierząt, dając schronienie tym bezdomnym i wymagającym leczenia. W siedlisku w niewielkiej wsi na Lubelszczyźnie, w którym mieszka wraz ze swoim partnerem, ma obecnie pod opieką dwa psy i 17 kotów.
– Pomagam zwierzętom, bo czuję z nimi więź. Uważam, że każdy człowiek powinien wykazywać się dobrym sercem i pomagać temu, kto potrzebuje pomocy. A zwierzęta skazane są na człowieka – tłumaczy kobieta.
Po wizycie u weterynarza znalezioną przez panią Monikę suczkę umieszczono w domu tymczasowym, a fundacja "Uszy do góry" uruchomiła zbiórkę na leczenie. Po tygodniu okazało się jednak, że schorowany pies potrzebuje stałej opieki. Tym sposobem trafił ponownie do pani Moniki.
W międzyczasie okazało się, że zwierzę jednak ma właściciela. – Zadzwoniła pani i powiedziała, że jest właścicielem psa i chciałaby go odzyskać. Zapowiedziałam, że w sytuacji, jeśli pies ma właściciela, to my składamy doniesienie o znęcaniu się nad nim i poczekamy na decyzję sądu w tej sprawie – opowiada Anna Filipowska.
I wyjaśnia: – Znęcanie to nie tylko bicie, ale też głodzenie, wyrzucanie z domu, czy po prostu niedbanie o psa. – Kiedy dowiedziałam się od fundacji, że jest właściciel, to w poniedziałek poszłam i złożyłam zawiadomienie o znęcaniu się nad zwierzęciem, o zaniedbaniu, bo pies był w stanie skrajnego zaniedbania – mówi pani Monika.
Przeprowadzone zostało postępowanie. – Przesłuchano świadków, uzyskano dokumentację dotyczącą leczenia psa. I okazało się, że do znęcania nie doszło. Oczywiście pies był trudnym przypadkiem medycznym z szeregiem schorzeń, natomiast miała miejsce opieka nad nim. W związku z czym postępowanie zostało umorzone – wyjaśnia Agnieszka Kępka, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Lublinie.
– Nie można było udowodnić, że istniał związek przyczynowy pomiędzy ewentualnym znęcaniem się a działaniem właścicielki. Znęcanie musi wypełniać określone znamiona, które zostały określone w ustawie. Prokurator doszedł do przekonania, że nie doszło do realizacji znamion artykułu 35 ustawy o ochronie zwierząt – precyzuje Agnieszka Kępka.
Wyrok
I tak zaczęły się kłopoty pani Moniki. – Cała sytuacja z psem miała miejsce w marcu 2020 roku. W styczniu 2021 roku dostałam zawiadomienie, że mam się stawić na komisariacie jako podejrzana w sprawie o przywłaszczenia psa – opowiada pani Monika.
Sąd Rejonowy w Lublinie uznał panią Monikę za winną przywłaszczenia psa i skazał ją na miesiąc ograniczenia wolności, 20 godzin kontrolowanej pracy na cele społeczne i obciążył ją kosztami sądowymi.
– To jakiś dramat. Zaopiekowałam się setkami zwierząt i znalazłam im domy. To uderzające, że za dobre serce i za to, że chce się pomagać, nagle jestem uznana za złoczyńcę, wręcz przestępcę. Nigdy nie miałam zatargów z prawem, a nagle jestem skazana, to jakiś absurd – denerwuje się kobieta. I dodaje: – Okazuje się, że zwierzę może być zaniedbane, może być źle traktowane, a i tak taka sprawa jest według prawa OK. Z kolei sprawa pomocy psu, który był na ulicy i nie posiadał żadnych oznaczeń, jest już przywłaszczeniem.
Właścicielka
Po skazaniu pani Monika zwróciła psa jego właścicielce, mieszkance Lublina, Katarzynie K. Choć kobieta i jej rodzina nie mieszkają już w pobliżu miejsca, gdzie pies błąkał się w chwili znalezienia przez panią Monikę, udało nam się do niej dotrzeć. – Suczka była w bardzo dobrym stanie. Nie wiem, co się przez pół dnia zadziało. Nie widziałam niczego, co by mnie niepokoiło u tego psa. Ona normalnie funkcjonowała – twierdzi. I dodaje: – Nie mam podstaw, żeby robić psu badanie USG, bo sobie też często nie robię, jak coś mnie zaboli. Jak to możliwe, że właścicielka nie zauważyła, że pies załatwia się z krwią? – U mnie tego nie było. Pies bardzo dobrze wyglądał. Bardzo dobrze się nim opiekowałam. Był sąd i określił, co się stało i powinnam na ten moment zamknąć tę dyskusję – ucięła.
Pani Monika odwołała się od skazującego wyroku. Sąd drugiej instancji odstąpił od wymierzenia jej kary, ale podobnie jak w pierwszym wyroku, uznał ją winną przywłaszczenia zwierzęcia. Oprócz tego kobieta ma pokryć koszt pełnomocnika właścicielki psa. Ponad 800 złotych. Prezes Sądu Rejonowego Lublin-Zachód odmówił rozmowy przed kamerą, odpowiedzi udzielił w formie mailowej.
W mailu napisano, że podstawą uznania Moniki Kubiszewskiej za winną były wiarygodne zdaniem sądu zeznania pokrzywdzonej, skany zdjęć i postów, protokół z oględzin posesji wraz z dokumentacją fotograficzną oraz to, że pani Monika nie kwestionowała faktu zabrania psa. W ocenie sądu zachowanie pani Moniki było bezprawne, ponieważ postępowanie w sprawie o znęcanie się nad psem zostało umorzone, w konsekwencji czego zwierzę powinno zostać zwrócone właścicielowi. Sąd odwoławczy, oceniając całokształt okoliczności, doszedł jednak do przekonania, że wymierzenie kobiecie kary byłoby nieuzasadnione.
– Monika jest typowym kozłem ofiarnym sprawy i bardzo mi się to nie podoba i się z tym nie godzę. Dlatego chociaż tak możemy pomóc, że zrobimy zbiórkę Monice, na jej zwierzęta i na nią, nie może dobry człowiek być skazany za to, że pomaga i to naprawdę z wielkim sercem – mówi Anna Filipowska.
– Trochę mnie ta sytuacja ograniczyła w pomocy zwierzętom, bo trochę się teraz boję. Nie wiem, co mnie spotka – kwituje pani Monika.