Już od rana kręcą się wokół parkingów w centrum miasta. Za „przypilnowanie” auta pobierają od kierowców haracze. To skandal, że miasto nie może dać sobie rady z naciągaczami – oburzają się mieszkańcy Lublina.
Przy okazji popilnujemy
Już od rana kręcą się na parkingu wzdłuż Krakowskiego Przedmieścia (na wysokości murku z kwiatami). Na klientów wyczekują siedząc na murku za słupem ogłoszeniowym. Kierowcom proponują bilety parkingowe. Jeden z nich podchodzi do seledynowego fiata brava z obcą rejestracją. – Pani kupi bilet. Przy okazji popilnujemy – nagabuje. Wystraszona właścicielka wyjmuje z torebki dwa złote.
Inna grupka kręci się na parkingu przy filharmonii. Podjeżdża biała skoda. Choć na placu jest dość luźno, dwóch „parkingowych” zaczyna pilotować usiłującego zaparkować mężczyznę. Gdy ten wychodzi z samochodu jeden z nich wyciąga rękę. Po chwili odchodzi ze złotówką w garści.
Nie ma dnia, by na parkingu przy ul. Przystankowej nie roiło się od nie wzbudzających zaufania mężczyzn. – Parkuję tu bardzo często. I za każdym razem muszę się z nimi użerać – żali się Marek Wiśniewski z Lublina. – Nie daję pieniędzy, choć straszą, że tu często samochody się rysuje. Auto ma już swoje lata i nie muszę się bać się o lakier. Ale właściciele droższych samochodów dają.
Na parkingu przy ul. Spokojnej od miesięcy „pracuje” mężczyzna w średnim wieku. Nie udaje, że będzie pilnował. Od razu woła o pieniądze. – Jak nie pije, to regularnie kręci się po parkingu – opowiada urzędnik z Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Lublinie. – Wali prosto z mostu, by go poratować na alkohol. Daję mu parę groszy. W sumie pięć złotych na miesiąc. Wolę mu czasami coś odpalić, niż żeby przyciśnięty głodem alkoholowym zaczął kraść.
Interes rodzinny
„Parkingowi” pracują także w okolicy Centrum Kultury przy ul. Peowiaków .
– Kręcą się tu od lat – mówi mieszkanka okolicznej kamienicy. – Nie mają na wódkę, to kombinują jak tu zarobić. Wysyłają dziecko na parking, by wciskało ludziom bilet parkingowy i obiecywało opiekę. Inaczej samochód może zostać porysowany. Ludzie boją się i dają parę złotych. Nieraz informowaliśmy o tym straż miejską. Ale bezskutecznie. Strażnicy pojawiają się, wówczas tamci znikają.
Pan skręci w lewo
Wtorek. Południe. Na parkingu przy Peowiaków zaczyna brakować miejsc. – Skręci pan w lewo – pan Robert kieruje ruchem. Mężczyzna za kierownicą opla posłusznie parkuje w wskazanym miejscu. Wychodzi z auta. Od pana Roberta kupuje bilet parkingowy. Na koniec dorzuca mu pięć złotych. Za pilnowanie auta. – Dużo dał. Zazwyczaj płacą po 50 groszy – opowiada pan Robert. Na parkingu „pracuje” od roku. Oprócz niego brat oraz dalsza rodzina. Jak wygląda ich „praca”? W kioskach kupują bilety parkingowe, które po takiej samej cenie sprzedają kierowcom. Jednocześnie proponują opiekę. – Nigdy nachalnie. I co łaska – zapewniają. W ten sposób miesięcznie są w stanie zarobić około 500 złotych. Na rękę. Działalność nie jest zarejestrowana. Dlatego też nie płacą podatków. – Nawet chciałem to zalegalizować. Poszedłem do urzędu. Jak zaczęli wyliczać, ile muszę im oddać, to włosy dęba mi stanęły. Nie zostałaby mi nawet połowa miesięcznego zarobku – tłumaczy.
Z tego żyję
Pan Robert jest od kilku lat jest na bezrobociu. Bez pracy jest także jego żona. Na utrzymaniu mają trójkę dzieci. – To zajęcie na parkingu, to moja, jak i mojej rodziny, jedynie szansa na przeżycie. W takiej sytuacji są pozostali moi współpracownicy.
– Od kiedy tutaj pracują, przestałem się bać o swoją toyotę – mówi pan Stanisław, który niemal każdego ranka parkuje przy ulicy Peowiaków. – 50 groszy to żaden pieniądz, ale samochód jest pod dobrą opieką.
Znamy problem
Wszystkie parkingi, gdzie obowiązują bilety parkingowe, należą do miasta. Te miejsca wzięli w posiadanie naciągacze. Władze miasta przyznają, że od dawna znają problem, ale nie mają pomysłu, jak go rozwiązać.
Problem znany jest także policji i straży miejskiej. Obie zapewniają, że robią wszystko, by naciągacze zniknęli z lubelskich parkingów. - Ale to nie takie proste. Gdy my się pojawiamy, oni biorą nogi za pas - mówią jednym głosem.
Środa, po południu. Policyjny radiowóz powoli przemierza ulicę Lubartowską. Na pobliskim parkingu przy Przystankowej uwiła się trzech naciągaczy. Policjanci obserwują „parkingowych”. Po chwili odwracają wzrok. Wracają do przerwanej na chwilę rozmowy. Radiowóz znika z horyzontu.
Czy mieliście Państwo przykre doświadczenia z „parkingowymi”? Czy działania straży miejskiej i policji są wystarczające? A może potrzeba jakiś radykalnych kroków? Na Państwa opinie czekamy pod numerami telefonów: 534-06-44 i 534-06-34. W najbliższych wydania Dziennika będziemy wracać do tematu.