Nie wiadomo dokładnie, jak doszło do wypadku w czasie feralnego obozu młodzieżowego.
Dramat rozegrał się kilka dni temu wieczorem w hotelu Władysław Warneńczyk w centrum Złotych Piasków. Jak poinformował nas wczoraj polski konsulat, nastoletni uczestnicy obozu z Lublina mieli wtedy czas wolny od zajęć. Grupa wybrała się do znajdującej się naprzeciw hotelu dyskoteki Papaya.
- Gdy chłopak wrócił do hotelu, został odprowadzony do pokoju przez wychowawcę - informuje Monika Zuchniak-Pazdan, konsul generalny RP w Warnie. - Później opiekunowie poszli do dyskoteki po resztę grupy.
Niedługo potem Marek wypadł z balkonu. W swoim pokoju był zakwaterowany razem z kolegą. Jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, opiekunowie zeznali bułgarskiej policji, że w chwili tragedii chłopak był w pokoju sam. Ale policja ma też zeznania, z których wynika, że w tym czasie w pomieszczeniu znajdowały się jeszcze dwie osoby.
- Nie było żadnego zaniedbania ze strony opiekunów - usłyszeliśmy w biurze Gala-Travel, które organizowało wyjazd. - W tym hotelu barierki balkonów są bardzo niskie i często się zdarza, że ktoś przechodził przez balkon z pokoju do pokoju - opowiada Kuba z Lublina, który był w Złotych Piaskach z poprzednią grupą.
Marek walczy o życie w szpitalu wojewódzkim w Warnie. - Jego stan jest krytyczny i, niestety, niestabilny - mówi Zuchniak-Pazdan. - Cały czas jest w śpiączce. Badanie tomografem wykazało uszkodzenia i obrzęk mózgu. Na pewno konieczna będzie trepanacja czaszki, ale z informacji od lekarzy wynika, że operację będzie można przeprowadzić dopiero wtedy, gdy chłopak wybudzi się ze śpiączki.
Wczoraj na miejsce dotarła matka Marka i jego brat. Transport i opiekę na miejscu zapewniło im biuro podróży. Dziś mają odwiedzić chłopaka w szpitalu.