Tylko kilka drobiazgów z jednej z szaf udało się uratować z mieszkania, które spłonęło w pożarze kamienicy przy ul. Długiej 54 w Lublinie. Rodzina Zgierskich z dwójką małych dzieci straciła w nim swój dobytek.
Anna Zgierska była w domu ze swoimi dwiema córkami, trzy i pół letnią Oliwią i o rok młodszą Julką. Mąż miał w pracy nocną zmianę.
– Teściowa zaczęła wzywać pomocy – mówi Anna Zgierska. – Ja się obudziłam, zleciałam na dół, bo to było dwupoziomowe mieszkanie. Kiedy złapałam za klamkę od drzwi na korytarz, była już gorąca.
– Cały ogień z klatki schodowej buchnął wtedy na mnie – relacjonuje kobieta.
– Opalił mi włosy i pół twarzy. Całe szczęście, że Julkę trzymałam w drugiej ręce i nic się jej nie stało, a Oliwia była gdzieś z tyłu. Zamknęłam drzwi i uciekłyśmy do okien w salonie. Widziałam, jak ludzie na dole zaczęli już gasić ogień wiadrami. Zaczęłam krzyczeć i wtedy mnie zobaczyli. Też byli w szoku. Kazali mi skakać, ale z dziećmi się bałam. Zaczęłam im podawać dzieci przez okno. Wychylałam się jak najniżej, a oni je łapali. Potem kazali mi skakać – opowiada Anna Zgierska.
Ani jej, ani dzieciom nic się nie stało ale nie było czasu nawet na to, żeby zabrać coś ze sobą. – Julka była w koszulce i pieluszce, Oliwka nago, ja w majtkach – mówi pani Anna.
Po dniu spędzonym w szpitalu rodzina trafiła tymczasowo do hotelu. We wtorek, cztery dni po pożarze, dowiedzieli się, że przenoszą się do mieszkania użyczonego przez Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie.
Pracownicy MOPR mówią dobrze o tej rodzinie, chociaż Zgierscy nie ukrywają, że cztery lata temu do kamienicy przy ul. Długiej wprowadzili się bez przydziału. – Nie było nas stać na inne mieszkanie – mówi Anna Zgierska.
Nawet Zarząd Nieruchomości Komunalnych, do którego należy spalona kamienica, przyznaje, że Zgierscy nie byli trudnymi lokatorami, chociaż nie zawsze było ich stać na wszystko. – Starali się regulować swoje należności – mówi Artur Cichoń z ZNK. – Nie mniej jednak ze względu na trudności finansowe, mają zaległości – dodaje.
Wkrótce Zgierscy mają się przeprowadzić do mieszkania socjalnego. Lokal ma się dla nich znaleźć w ciągu dwóch miesięcy. – Miasto stara się jak najszybciej zapewnić im mieszkanie – mówi Beata Krzyżanowska z biura prasowego Urzędu Miasta.
Ale po przeprowadzce nie będą mieli niczego.
Wystarczy wejść do mieszkania, w którym państwo Zgierscy żyli jeszcze tydzień temu, żeby zrozumieć, że stracili wszystko. Ściany są całe pokryte sadzą. Przy wejściu do mieszkania leżą deski, które zostały ze spalonych drzwi. Meble są czarne od dymu i ognia. Z lodówki została tylko rama. Do pokoi na poddaszu nie da się wejść, bo schody spłonęły. Nad nimi nie ma dachu. W pokoju, z którego wyskakiwała oknem razem z dziećmi, widać stopiony telewizor i kawałki nadpalonych ubrań i zabawek. Wszędzie leży szkło. – Szyby popękały, kiedy strażacy je polewali – mówi Anna Zgierska.
Możesz pomóc
Każdy, kto chciałby pomóc rodzinie państwa Zgierskich, może się skontaktować z redakcją pod numerem telefonu 81 462 68 14 lub pisząc na adres izdebska@dziennikwschodni.pl.