Na wtorek wyznaczono kolejną rozprawę w trwającym 20 miesięcy sporze o Arkady. Mowa o działce przy ul. Lubartowskiej, którą miasto oddało wiele lat temu w użytkowanie wieczyste prywatnej spółce. Firma nie zbudowała tutaj obiecanego parkingu podziemnego ani sklepów, więc miasto żąda zwrotu działki.
Historia Arkad coraz bardziej przypomina tasiemcowy serial, w którym trudno się doczekać przełomu. Akcja wlecze się już 15 lat, a w rolach głównych występują niezmiennie władze Lublina i prywatna spółka Arkady. Prawie niezmiennie, bo obsada władz miasta zdążyła się zmienić już dwukrotnie.
Wszystko zaczyna się w roku 2005, gdy rolę prezydenta pełni Andrzej Pruszkowski. Za jego czasów samorząd Lublina oddaje spółce Arkady w użytkowanie wieczyste miejską nieruchomość między ul. Lubartowską i Świętoduską. Scenariusz zakłada, że firma zbuduje tu podziemny parking, który będzie gotowy w stanie surowym do końca roku 2011. Umowa jest taka, że jeśli spółka nie dotrzyma terminu, to zapłaci miastu 4 mln zł kary.
Od tamtej umowy akcja zaczyna się mocno dłużyć. Przez wiele lat sprowadza się do tego, że firma prosi o więcej czasu, a miasto idzie jej na rękę i kilka razy przesuwa termin zapisany w akcie notarialnym. W tym czasie na terenie Arkad nie dzieje się nic, nie licząc ogołocenia działki z drzew, wywiezienia pomnika Ofiar Getta, przeprowadzenia wykopalisk i wywieszenia na płocie plakatów z widokami tego, co ma tu powstać, ale nie powstaje, bo budowa się nie zaczyna.
Akcja gwałtownie przyspiesza tylko raz, w grudniu 2018 r. Właśnie wtedy prezydent Lublina (w tej roli Krzysztof Żuk) dochodzi do wniosku, że nie chce ciągle odgrywać tego, który czeka na obiecaną budowę. Nie zgadza się na kolejną zmianę terminu. Konsekwencje są takie, że w sylwestrową noc, gdy nad miastem strzelają fajerwerki, mija termin, w którym spółka powinna zbudować parking w stanie surowym.
Następnego dnia na teren Arkad wkraczają komisyjnie miejscy urzędnicy. Spisują protokół, że parking nie powstał, a prezydent zapowiada, że zażąda od spółki 4 mln zł obiecanej kary. Firma przekonuje, że nadal jest skłonna do budowy, a opóźnienia „wynikają z przyczyn niezależnych”. Wtedy Ratusz kieruje do sądu pozew o rozwiązanie umowy. Jest styczeń 2019 r. Sąd stwierdza, że do czasu rozstrzygnięcia sporu spółka nie może nic robić z tą nieruchomością.
Gdy sprawa trafia do sądu, akcja znów zaczyna się dłużyć. Do pierwszej rozprawy dochodzi we wrześniu 2019 r. Obie strony obstają przy swoim i zgłaszają świadków. Na drugiej, w marcu, zaczynają się przesłuchania świadków. Trzecia rozprawa, wyznaczona na maj, nie odbywa się z powodu ogłoszonego stanu epidemii. Na kolejnej, lipcowej, przesłuchiwani są następni świadkowie. Najbliższa rozprawa jest wyznaczona na wtorek, 22 września.
Ratusz nie rezygnuje ze starań o odzyskanie działki. – Gmina Lublin podtrzymuje swój wniosek. Z uwagi na fakt, iż spółka Arkady od 15 lat nie zabudowała nieruchomości, mimo czterokrotnie przedłużanych na jej wniosek terminów, domagamy się przed sądem rozwiązania umowy – informuje Katarzyna Duma, rzeczniczka prezydenta Lublina.
Zdania nie zmienia również spółka. – Stoimy na stanowisku, że budowa nie jest realizowana z przyczyn niezależnych od nas. Nadal jesteśmy zainteresowani tą inwestycją, choć może już nie w takim kształcie, jaki był pierwotnie prezentowany – mówi Marek Woliński, przedstawiciel Arkad. – Liczymy na szybkie rozstrzygnięcie sprawy, w którąkolwiek ze stron.
A kary nie widać
Miasto wciąż nie doczekało się zapłaty 4 mln zł kary umownej, choć w marcu sąd nadał temu żądaniu „klauzulę wykonalności”. Arkady się z tym nie godzą. – Spółka wystąpiła do sądu o zdjęcie klauzuli wykonalności. W tej sprawie sąd wyznaczył termin rozprawy na 14 października – informuje Ratusz.