Na nic się zdały protesty i pisma. Przedsiębiorcy, którzy przez lata zarabiali na dzierżawionych od miasta parkingach mają się z nich wynieść. O tym, kto zajmie ich miejsce zdecyduje przetarg. – Z czego mamy żyć? – pytają rozgoryczeni parkingowi.
Większość z nich zarabia tak od lat, a Ratusz regularnie przedłużał im dzierżawę. Teraz zmienił zdanie i dzierżawców ma wybierać w przetargu. Tłumaczy, że wszyscy będą mieć równe szanse i że może zyskać lepsze stawki czynszu. Przykład? Przetarg na plac przy Obrońców Pokoju. Licytacja zaczęła się od 2 tys. zł za miesiąc, skończyła na 26 tys. zł.
Druga strona też ma swoje wyliczenia. – W urządzenie parkingu włożyliśmy co najmniej 150 tys. zł, mamy to zostawić? – pyta Kazimiera Gawelska. – Syn zarabia tak od ośmiu lat, nie może podjąć innej pracy. I co, pójdzie na rentę?
– Ci państwo ponieśli znaczne nakłady, postawili budki, zbudowali ogrodzenia, wykonali szlabany. To tysiące złotych – mówi Krzysztof Siczek, radny PiS. Pomysł wystawienia placów na przetarg mu się nie podoba. – Może to zmierzać do pozbawienia źródeł utrzymania wielu rodzin. – Czy ktoś, kto prowadzi działalność gospodarczą i ma trzyletnią umowę może normalnie funkcjonować wiedząc, że co trzy lata będzie musiał stawać do przetargu, z możliwością, że go nie wygra? – pyta Marta Wcisło (PO).
W najgorszej sytuacji jest dzierżawca działki przy Daszyńskiego. – Działka będzie służyć jako nieodpłatny parking dla mieszkańców spółdzielni, bo tam darmowych miejsc brakuje – zapowiada Krzysztof Żuk, prezydent miasta. Dlatego nie będzie nawet przetargu. – Płacę co miesiąc 3 tys. złotych do miasta, przez te lata uzbierało się ze 300 tys. zł – mówi Halina Krygier.
Ratusz zrobił wyjątek dla gospodarza parkingu przy Radzyńskiej. Jemu umowę przedłuży bez przetargu. Tłumaczy, że dzierżawcą jest samotny ojciec bez innego dochodu, a wstawiła się za nim także rada dzielnicy, spółdzielnia mieszkaniowa i parafia.