W kamienicy przy ul. Lubartowskiej pijany szaleniec oblał benzyną drzwi mieszkań sąsiadów. Kilka zdążył podpalić. Nikt nie zginął tylko dlatego, że po północy dym zauważył Jarosław Mysakowski, jeden z lokatorów.
– Moja rodzina spała i gdybym nie usłyszał hałasu pod drzwiami, mogliśmy zaczadzieć – mówi Jarosław Mysakowski. – Albo ogień dostałby się do mieszkania.
Pan Jarosław w poniedziałek po północy wrócił z pracy. Wchodząc do mieszkania niczego podejrzanego nie zauważył. Około godziny pierwszej położył się spać. Na szczęście nie zdążył zasnąć. Usłyszał hałas pod drzwiami. Pomyślał najpierw, że to jego kot usiłuje dostać się do domu, ale zwierzak był w pokoju. Obudził rodzinę, bo do mieszkania zaczął wdzierać się dym. Domownicy zadzwonili po straż pożarną. Ogień szalał na klatce schodowej.
Dzięki szybkiemu wezwaniu strażaków ogień udało się stłumić, nim zdołał rozprzestrzenić się po drewnianych schodach i kamienicy. Strażacy ewakuowali mieszkańców. Okazało się, że ktoś oblał benzyną drzwi i wycieraczki również przed innymi mieszkaniami. Na szczęście tych na niższych piętrach nie zdążył podpalić.
– Policjanci skojarzyli, że przed pożarem widzieli na ulicy mężczyznę, który szedł z kanistrem na stację paliw – mówi Janusz Wójtowicz z lubelskiej policji. – Znali jego nazwisko. Mieszkał na parterze budynku, w którym doszło do pożaru. Zastali go w mieszkaniu. Przyznał się do podpalenia.
29-letni Marcin T. był pijany. Tłumaczył, że podpalił wycieraczki z zemsty: raz mówił, że sąsiedzi wybili mu szybę w oknie mieszkania, potem twierdził, że wziął odwet za pobicie jego rodziny. W kamienicy przy ul. Lubartowskiej mieszkał od miesiąca.
Marcin T. był już karany za niszczenie mienia. Został tymczasowo aresztowany. – Usłyszał zarzut sprowadzenia zagrożenia życia i mienia w wielkich rozmiarach – mówi Jadwiga Nowak, szefowa prokuratury Rejonowej Lublin-Północ. – Przyznał się. Mamy też zapis z kamery na stacji benzynowej, która zarejestrowała, jak kupuje paliwo.