Specjaliści z puławskiego instytutu będą wyjaśniać dlaczego w piątek rano padł jeden z młodych sokołów w gnieździe na lubelskim Wrotkowie. To pechowy sezon dla pary sokołów wędrownych z komina elektrociepłowni. Zaobrączkowano tylko dwójkę młodych, a przecież jajek w gnieździe było pięć.
Od zeszłego tygodnia ornitolodzy obrączkują sokoły, które w tym sezonie wylęgły się w gniazdach monitorowanych przez Stowarzyszenie na rzecz Dzikich Zwierząt „Sokół” w całej Polsce. W piątek akcję przeprowadzono w Lublinie i Puławach.
Najpierw Sylwester Aftyka, prezes Lubelskiego Towarzystwa Ornitologicznego, które współpracuje ze stowarzyszeniem wszedł na komin na lubelskim Wrotkowie, zabrał z gniazda młode, które zostały zaobrączkowane. To samiec i samica. Internauci wybierali dla nich imiona, to Czart i Szponka.
W gnieździe są kamery więc internauci mogli śledzić co robi ornitolog. Komentarzy było sporo, bo jeden z młodych sokołów się wystraszył i usiłował wydostać z gniazda, co by się skończyło tragicznie, bo maluchy jeszcze nie potrafią latać.
- Widziałem, że młody siedział z brzegu. Zwykle były schowane głębiej. Nigdy jeszcze się coś takiego nie zdarzyło, ale to nauczka i po sezonie, przy zimowym sprzątaniu gniazda musimy pomyśleć o kracie czy czymś co by pozwoliło je zamykać przy kolejnym obrączkowaniu. Drzwi, które tam są niestety nie dają się przesuwać – mówi Sylwester Aftyka, który kolejny rok obrączkuje młode ptaki. – Nie biorę do siebie komentarzy w internecie. Najczęściej osoby, które krytykują w ogóle nie mają pojęcia jak tam jest na górze. Nie mam lęku wysokości, mam uprawnienia alpinistyczne, mam asekurację ale żeby się dostać do gniazda, stoję na metalowej barierce, 120 metrów nad ziemią. Nie ma nawet gdzie się oprzeć – dodaje ornitolog, który w porę schwycił sokoła i bezpiecznie, razem z drugim, przetransportował na dół.
Maluchy pary lubelskich sokołów Wrotki i Łupka, po całej operacji wróciły do siebie.
I internauci, którzy śledzą losy sokolej rodziny czekali w napięciu, aż spłoszona samica przyleci do gniazda i nakarmi młode. Wrotka pojawiła się koło południa i kilkadziesiąt minut była na podeście, zanim wróciła do piskląt.
- Sokoliki w Lublinie obejrzały swoje obrączki, chyba wszystko OK - komentowali z nadzieją użytkownicy forum na stronie stowarzyszenia, gdzie można oglądać co dzieje się we wszystkich monitorowanych gniazdach.
To dzięki monitoringowi w lubelskim gnieździe wiemy, że rano padła młoda samica, która nie doczekała obrączkowania. Czy młody ptak nie przeżył kontaktu z jakaś szkodliwą substancją, czy padł z jakiejś innej przyczyny – dowiemy się po ekspertyzie przeprowadzonej w puławskim instytucie. Powód zatrucia nasuwa się jako pierwszy, bo Lublin ma niedobre doświadczenia. Dwa lata temu w gnieździe na kominie lubelskiej elektrociepłowni zginęły młode sokoły. Zatruły się środkiem chemicznym, który był na piórach upolowanego gołębia.
- Wszystko wskazuje na zatrucie, bo to się działo bardzo szybko. Ale może chodzi o jakąś chorobę. Wyjaśnią to badania w Państwowym Instytucie Weterynarii – dodaje prezes LTO.
W tym sezonie Wrotka zniosła pięć jajek. Z jednego nie wykluł się pisklak. Jeden młody padł w kwietniu, najprawdopodobniej z wychłodzenia.
Tego samego dnia Sylwester Aftyka obrączkował młode sokoły w Puławach, w gnieździe na kominie Azotów. Tam nie ma monitoringu, wiadomo tylko było, że samica zniosła w tym sezonie cztery jajka. Okazało się, że były trzy młode.