Na ponad 12 mln złotych wyliczył Ratusz kwotę dotacji, które prywatne przedszkola i szkoły wydały wbrew przepisom. Teraz żąda ich zwrotu. Ale zagadek w oświacie jest więcej…
Dotacja zależy od liczby uczniów. Do niedawna nie było ważne nawet, czy słuchacze faktycznie chodzą na zajęcia, czy tylko są w dzienniku lekcyjnym. Efektem były tak zagadkowe sytuacje jak ta z jednej ze szkół policealnych.
W lutym 2012 r. szkoła informowała Ratusz, że ma niespełna 200 słuchaczy, a jeszcze po wakacjach zgłaszała aż 880. We wrześniu i październiku nie dostała jednak ani grosza dotacji, bo dokumenty podpisała nie ta osoba, co trzeba. Później podpis był właściwy, za listopad i grudzień szkoła dostała pieniądze za ponad 850 słuchaczy. Wyszło przeszło 110 tys. zł miesięcznie.
W styczniu 2013 r. zmieniło się prawo i dotacja przysługuje tylko za uczniów, którzy mają co najmniej 50 proc. obecności. Efekt? W styczniu szkoła zgłosiła… 23 osoby, w lutym 16. Z kwot przekraczających 110 tys. zł zrobiło się 3818 zł w styczniu i 2656 w lutym.
Jak to się ma do ponad 800 uczniów zgłaszanych wcześniej? – Nie mieliśmy podstaw, by kwestionować dane od szkoły – przyznaje Piotr Burek, zastępca dyrektora Wydziału Oświaty i Wychowania. Urzędnicy mówią, że dotacja ma pokrywać koszty zajęć i pytają o jakich kosztach mowa, jeśli nie ma zajęć, bo nie ma uczniów? Formalnie wszystko się jednak zgadzało.
Kontrole niepublicznych placówek oświatowych - zobacz wyniki kontroli w PDF
W innych placówkach zarzuty są. Chodzi o kontrole wydawania dotacji przez przedszkola i szkoły. W ciągu ostatnich dwóch lat miasto badało 74 placówki, które dostały 33,6 mln zł. Zdaniem miasta do zwrotu jest 12 mln zł wydanych niezgodnie z przeznaczeniem. O większości przypadków już pisaliśmy.
W sieciowej szkole policealnej miasto kwestionuje aż 77 proc. wydatków za 2011 r., to w sumie 2,3 mln zł. W prywatnym przedszkolu dotacja szła na… hotel w Chorwacji, wydatki w restauracji, marketach, u jubilera, czy perfumerii. Sprawa trafiła do prokuratury. W jednej ze szkół to, co zostało z dotacji na koniec miesiąca trafiało na konto właścicielki. – Od 7 do 27 tys. zł miesięcznie – mówi Anna Morow, dyrektor Wydziału Audytu i Kontroli w Urzędzie Miasta. – Łącznie było to 108 tys. zł, szkoła ta ma do oddania w sumie 380 tys. zł.
Placówki wydawały też pieniądze na reklamę, leasing samochodów, czy prywatne rozmowy telefoniczne dyrekcji. – Były też rachunki wyższe od rachunku prezydenta miasta – mówi Morow. – Mieliśmy przypadek, że gdyby kupić wszystkim przedszkolakom telefony z abonamentem, to koszt i tak byłby mniejszy.