"Nie tęczowa, nie laicka tylko Polska katolicka", "Naszym celem wielka Polska", "Raz sierpem raz młotem w czerwoną hołotę" – m.in. takie hasła wykrzykiwali w drodze z pl. Litewskiego na pl. Zamkowy uczestnicy lubelskiego Marszu Pamięci Żołnierzy Wyklętych. W wydarzeniu organizowanym przez środowiska narodowe uczestniczyło kilkaset osób.
– Trzeba upamiętnić naszych żołnierzy niezłomnych. To jest nasz patriotyczny obowiązek. Jeśli nie my, to kto to zrobi? Przecież dzięki tym żołnierzom żyjemy w wolnym kraju – podkreślał Leszek Gumieniak z Narodowej Bychawy, jeden z uczestników marszu. – W sumie przyjechaliśmy do Lublina 20-osobową grupą. Wcześniej w Bychawie uczestniczyliśmy w Biegu Tropem Wilczym.
– Szczerze mówiąc to jestem pierwszy raz na takim marszu w Lublinie i to zupełnie przypadkiem – przyznała pani Anna. – Przechodząc zobaczyłam, że taka uroczystość się rozpoczyna. W podobnych marszach brałam udział, ale w Nowym Jorku, gdzie mieszkam od ponad 30 lat. Jestem emigrantką polityczną.
Uczestnicy Marszu Pamięci Żołnierzy Wyklętych wyruszyli z pl. Litewskiego. „Przypominam by nie używać środków pirotechnicznych. Nie można mieć też ze sobą też broni” – ostrzegał prowadzący zgromadzenie. – Zbieramy się aby oddać hołd tym wszystkim, którzy po wojnie nie złożyli broni. I apelował: – Proszę o godne zachowanie i w razie ewentualnych prowokacji również proszę o spokój.
Marsz ruszył deptakiem w kierunku zamku, po drodze manifestanci spotkali się z kilkoma uczestnikami kontrmanifestacji. Ci z kolei mieli ze sobą banery: „Bury nie jest bohaterem”, „Moją Ojczyzną jest człowieczeństwo” i „Nacjonalizm to nie patriotyzm”. W odpowiedzi na hasła osób ustawionych na schodach Ratusza rozległy się okrzyki: Bury nasz bohater.
Marsz zakończył się przy schodach na zamek, gdzie miała miejsce oficjalna część wydarzenia. Uczestniczące w wydarzeniu osoby odśpiewały hymn narodowy. Były też przemówienia.
– Stajemy dziś z pochyloną głową i w zadumie przed żołnierzami niezłomnymi. Niezłomnymi aż do śmierci – mówiła do zebranych Zenobia Kitówna, działaczka antykomunistyczna, która opowiedziała zebranym o ostatnich chwilach życia generała Augusta Emila Fieldorfa, ps. „Nil”. Zaproponowała, by „wejść na chwilę do celi śmierci” w więzieniu na warszawskim Mokotowie. – Jest kilkunastu więźniów, jeńców, skazanych. Czekają na śmierć tygodniami i miesiącami – opisywała. – Niektórzy wychodzą dzięki tzw. ułaskawieniu. Oni składają świadectwo o tym co się tam działo. Wśród młodych, 30-letnich skazanych jest jeden starszy o jakieś kilkanaście lat mężczyzna. Żołnierze szanują go bardzo, traktują jak przywódcę. Ci młodzi osiwiali na głowie, jak „Zapora”. Ci ludzie bezzębni z zakrwawionymi palcami zawiniętymi w szmaty, żeby nie było widać jak palce krwawią po zdartych paznokciach. Stoją na baczność, bo padło nazwisko jednego z nich. Wyjdzie na śmierć. A jest to ten najstarszy. Siwowłosy. Żołnierze ustawili się w rynsztunku, jakby prezentowali broń. Starszy pan odwrócił się do nich, poparzył i powiedział: Czołem żołnierze, czołem panowie. A oni: Czołem panie generalne. I to było ostatnie pożegnanie jeńca, który za chwilę zostanie stracony i to w haniebny sposób przez powieszenie.
Generał „Nil”, który był organizatorem i dowódcą Kedywu AK został zamordowany przez władze komunistyczne 24 lutego 1953 r.
Marsz Pamięci Żołnierzy Wyklętych odbył się w Lublinie już po raz dziewiąty.