Stukilogramową bombę lotniczą, trotyl i elementy broni znalazła w niedzielę i wczoraj policja. Materiał wybuchowy zgromadziła paramilitarna grupa, która działała w Świdniku. Jej członkowie sami wskazali gdzie mają arsenały, po tym jak w sobotę ich kolega stracił w wybuchu ręce i stopę.
W sobotę w mieszkaniu na czwartym piętrze jednego z bloków w Świdniku doszło do eksplozji pocisku artyleryjskiego, który usiłował rozbroić 15-letni Gabriel K. Chłopiec chciał przeciąć bombę szlifierką. W wybuchu stracił obie dłonie i stopę.
Po wypadku policja jeszcze raz przesłuchała członków grupy, którzy dotychczas milczeli. Tym razem rozwiązały się im języki. – Powiedzieli nam, gdzie ukryli materiały wybuchowe – mówi Grzegorz Hołub, zastępca komendanta powiatowego policji w Świdniku. – W niedzielę, w lesie pod Świdnikiem, znaleźliśmy prawie dwa kilogramy trotylu i elementy broni, a w poniedziałek stukilogramową bombę lotniczą.
Policja twierdzi, że Gabriel K. utrzymywał z członkami grupy tylko koleżeńskie kontakty. Łączyły go z nimi zainteresowania materiałami wybuchowymi. Młodzi ludzie pozyskiwali trotyl z niewypałów, które wygrzebywali w lasach. Elementy broni kupowali na targach staroci. Mieli swój regulamin, spotykali się na zbiórkach, na których Albert K. usiłował zaszczepić ideologię faszystowską.
Członkowie grupy traktowali to bardziej jako zabawę w wojsko – uważa komendant Hołub. – Na razie hasła Alberta K. nie znajdowały u nich posłuchu. Gdyby jednak grupa działała dłużej to nie wiadomo czym mogłoby się to skończyć.