Rozmowa z Leszkiem Biedrzyckim, mieszkańcem hostelu dla trzeźwiejących alkoholików przy Stowarzyszeniu "Nadzieja” w Lublinie
- Dobry, jak każdy inny. W sierpniu głośno jest o problemie alkoholizmu, podawane są adresy instytucji, gdzie alkoholicy albo ich rodziny mogą szukać pomocy. My też zapraszamy. 24 i 25 sierpnia organizujemy dni otwarte w Stowarzyszeniu "Nadziei” przy ul. Abramowickiej 2F. Każdy może przyjść, porozmawiać z domownikami. Będą dyżurować terapeuci.
• Rzucił pan picie w sierpniu?
- Nie pamiętam kiedy, ponieważ nie stało się to z dnia na dzień. Podobnie jak nie wiadomo kiedy zaczyna się picie. Najpierw popijałem okazyjnie, towarzysko. Później już nie potrafiłem funkcjonować bez 2-3 piw.
• Co na to rodzina?
- Żona była wrogiem alkoholu. Skarżyła się, że zaczynam przeginać. Gdy straciłem pracę pocieszałem się pijąc, a w domu zaczęły się ciche dni. Aż nadszedł moment poważnej rozmowy z żoną. Poszedłem na oddział odwykowy. Na słynną "szesnastkę” doktora Wielguszewskiego. Przeszedłem kilkumiesięczną terapię. I wróciłem do domu.
• Udało się?
- Nie piłem przez miesiąc, dwa, rok. Znajomi robili zakłady, ile wytrzymam. A ja nie piłem drugi rok, trzeci. Wytrwałem 5 lat nawet bez piwa.
• I co? Złamał się pan?
- Wtedy znowu straciłem pracę. Dałem sobie dyspensę i się napiłem. Najpierw piłem po kryjomu, żeby żona nie zauważyła. Ale w końcu zauważyła i wniosła pozew o rozwód. Przeżyliśmy ze sobą 34 lata, ale się zgodziłem. Wyprowadziła się, a ja rok imprezowałem. Pewnego razu dotarło do mnie, że tonę. Wiedziałem już gdzie pójść.
• Do doktora Wielguszewskiego?
- Jasne. Przyjął mnie na oddział. Zacząłem od początku. Będąc na oddziale, dowiedziałem się o "Nadziei”. Po terapii na odwyku, wziąłem siatkę ze swoimi rzeczami i od razu zamieszkałem w hostelu dla trzeźwiejących alkoholików. Bardzo mi tam pomogli. Staram się być im użyteczny, pracuję nad sobą, czekam na mieszkanie zastępcze. I nie piję od 4 lat.
Rozmawiała Ewa Stępień