Najwyższa Izba Kontroli drugi rok z rzędu krytykuje lubelski Urząd Wojewódzki za wysokie koszty dojazdów do pracy jego pracowników
Na dodatek delegował pracowników w podróże zagraniczne bez uzasadnienia. Zarzuty dotyczą jeszcze ekipy wojewody Waldemara Dudziaka.
Już w ubiegłym roku Najwyższa Izba Kontroli zwracała uwagę na zbyt wysokie koszty dojazdów do pracy dwóch wicewojewodów (z Zamościa i Białej Podlaskiej) oraz dyrektora generalnego urzędu
(z Chełma). Bez skutku. Tylko w ub. roku dojazdy kosztowały podatników 92,4 tys. zł. W 1999 roku 64,1 tys. zł, a w 2000 roku – 145,5 tys. zł.
– Po przeanalizowaniu kosztów uznaliśmy, że tańsze będą dojazdy do urzędu – mówi Leszek Burakowski, były dyrektor generalny LUW. – Przepisy pozwalały
na wykorzystanie samochodów, a nie na wynajęcie mieszkań. LUW nie dysponował własnymi mieszkaniami, gdzie można byłoby zakwaterować dojeżdżających.
Zdaniem NIK, przy ubiegłorocznych trudnościach finansowych budżetu państwa nieuzasadnione było także wydelegowanie do Hiszpanii i Niemiec Mariusza Deckerta, pełnomocnika wojewody ds. ochrony informacji niejawnych, pełniącego jednocześnie obowiązki dyrektora gabinetu wojewody, tylko po to, aby nadzorował właściwy przebieg wyjazdu. Za to podatnicy zapłacili 1,9 tys. zł.
– To było w zakresie jego obowiązków a ocena NIK jest subiektywna – mówi były wojewoda Waldemar Dudziak.
W ocenie NIK straty skarbu państwa wystąpiły także
z powodu zbyt późnego wprowadzenia w urzędzie nowych druków, dotyczących egzekucji niezapłaconych mandatów i grzywien. Urzędy skarbowe zwróciły do LUW 1,6 tys. informacji napisanych na starych formularzach. Mandaty na 208,8 tys. zł zostały przez to ściągnięte
z opóźnieniem. Poza tym z powodu braku nowych dokumentów zaległości w ściąganiu wyniosły w ub. roku 802,4 tys. zł.