Szpital wojskowy w Lublinie tłumaczy dlaczego nie przyjął pacjenta w stanie zagrożenia życia. O sprawie pisaliśmy w czwartek
Specjalistyczna karetka pogotowia przez kilka godzin jeździła od szpitala do szpitala. Pacjent został przyjęty dopiero w czwartym. – To pokazuje jak bardzo niewydolny jest system ochrony zdrowia – komentuje lekarz pogotowia ratunkowego, który skontaktował się z nami w tej sprawie.
Chodzi o mężczyznę, u którego wystąpiło silne uczulenie na lek na epilepsję. Skutki były poważne, wdała się pęcherzyca. Mężczyzna miał na nogach ropiejące rany po popękanych pęcherzach, nie mógł chodzić. Szpital w Łęcznej odesłał go do kliniki dermatologicznej w Lublinie, tłumacząc, że wymaga on specjalistycznej pomocy. Tam okazało się jednak, że dermatolog dyżuruje tylko do godz. 15, podobnie jak w szpitalu wojskowym, gdzie trafił ze Staszica.
– W związku z tym, że szpital nie zabezpiecza dyżurów po godzinach normalnej ordynacji przez lekarza dermatologa dla dobra pacjenta został on odesłany do placówki z odpowiednim oddziałem ze stałym, specjalistycznym dyżurem lekarskim – tłumaczy Beata Węgiel, rzeczniczka szpitala wojskowego w Lublinie. – Niezależnie od powyższych uwarunkowań jest nam przykro, że taka sytuacja miała miejsce – dodaje.
Ostatecznie, dopiero po trzech godzinach, pacjenta przyjął szpital przy al. Kraśnickiej, który ma oddział alergologii.
Sprawą zainteresował się już NFZ. – Złożyliśmy pismo do Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Lublinie z prośbą o wyjaśnienia – mówi Małgorzata Bartoszek, rzeczniczka lubelskiego NFZ.