Sejmik Województwa Lubelskiego chce reaktywacji Izby Wytrzeźwień. – Utrzymanie w izbie jest o jedną trzecią tańsze niż w szpitalach, do których pijani są wożeni – argumentuje radny Witosław Szczasny. Miasto na to, by sejmik sam izbę otwierał i ją utrzymywał.
Od kiedy Miasto zlikwidowało izbę wytrzeźwień, czyli w 2002 r., z pijanymi zwożonymi przez policję i pogotowie ratunkowe użerają się szpitale. – Narażeni są pacjenci i personel – pomysł reaktywacji popiera Agnieszka Kowal, członek Zarządu Województwa Lubelskiego.
Oto scena ze szpitalnej izby przyjęć. Policja przywozi pijanego mężczyznę, który nie może ustać na nogach. Pełzła po podłodze. Nie potrafi wybełkotać, jak się nazywa, gdzie mieszka. Pielęgniarki zakładają mu kaftan bezpieczeństwa. Dają zastrzyk uspokajający. Zakładają cewnik, aby nie nasikał. Dopiero potem zajmują się chorymi. Lekarze oceniają, że większość nietrzeźwych nie ma dolegliwości chorobowych.
– Tylko niektórzy wymagają leczenia szpitalnego – dodaje dr Adam Nogalski, kierownik Oddziału Ratunkowego w SPSK nr 1.
Pijani pacjenci są agresywni. Krzyczą, wyzywają personel. – To horror – mówi dr Hanna Lewandowska-Stanek, ordynator toksykologii szpitala im. Jana Bożego. – W I kwartale br. hospitalizowaliśmy 37 nietrzeźwych, w II już 57.
Jak na pomysł sejmiku zapatruje się Urząd Miejski w Lublinie? – Nie otworzymy izby – protestuje Małgorzata Łobodzińska, miejski inspektor zdrowia. – Może samorząd województwa sam zorganizowałby i utrzymywał izbę wytrzeźwień?
Pani inspektor dodaje, że nietrzeźwymi powinna się zająć policja. – Po to są m.in. policyjne izby zatrzymań – uważa.
Krzysztof Latos z zespołu prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji mówi, że w policyjnej izbie zatrzymań nie dyżuruje lekarz. – Jeżeli delikwent jest bardzo pijany i na przykład nieprzytomny nie wiemy, czy coś mu dolega, czy nie. Trzeba, żeby przebadał go lekarz.