Przed wyborami komitety wyborcze walczyły o jak największą ilość zebranych podpisów pod listami kandydatów do Sejmu i kandydatur na senatorów. Rekordowe liczby odnotowały komitety wyborcze SLD-UP i PSL. W czołówce był Piotr Włoch (SLD) z 23,1 tys. podpisów wyborców. Życzenia trafiły tylko do niektórych. Jak twierdzi, wysłał ich ponad 200.
– Zgodnie z ordynacją wyborczą podpisy pod kandydatami do parlamentu zbierane są dla Okręgowych Komisji Wyborczych, by mogły one dokonać rejestracji listy lub kandydata – mówi Teresa Bichta, dyrektor biura OKW w Lublinie. – Wyborca podpisując się pod daną kandydaturą jest zapewne przeświadczony, że jego podpis zostanie wykorzystany wyłącznie do tego celu. I ma rację – mówi o tym ordynacja wyborcza.
Wicemarszałek Włoch twierdzi, że nie naruszył ordynacji.
– Nie zrobiłem kopii list z podpisami pod moją kandydaturą do Senatu – mówi. – Mam bardzo dobrą pamięć i udało mi się zapamiętać nazwiska z listy. Dostaję mnóstwo kartek z życzeniami i uważam za miły gest wysyłanie sobie życzeń świątecznych. Staram się, aby dotarły do jak największej liczby moich przyjaciół. Kartki świąteczne wysyłałem na swój koszt – zaznacza.
Ale z pamięcią wicemarszałka nie jest chyba aż tak dobrze. Zapytany o nazwisko jednej z osób, która otrzymała od niego kartkę świąteczną, Włoch po namyśle stwierdził, iż przed kilkoma laty osoba ta była jego pracownikiem. Dopiero gdy powiedzieliśmy mu, że ma ona 19 lat, wicemarszałek przyznał, iż to niemożliwe. Dodał także, że jego życzenia można uznać za działanie na granicy prywatności, ale nie sądzi, by otrzymanie ich było dla kogoś przykre.
Wicemarszałek Włoch odrzuca zarzut, że jest to jego początek kampanii w wyborach samorządowych. – Nie wiem, czy będę kandydował. Po ograniczeniu liczby radnych, będzie znacznie trudniej dostać się do Sejmiku Wojewódzkiego – podkreśla.
To nie pierwszy przypadek bombardowania wyborców życzeniami. Po wyborach parlamentarnych do Okręgowych Komisji Wyborczych docierały sygnały o przysyłaniu podziękowań osobom, które podpisały się pod listami poparcia. A w 1997 roku kandydaci z niektórych list potraktowali podpisy, jako możliwość zdobycia dodatkowych głosów wyborczych. Wysyłali do tych osób prośbę o głosowanie na swoją kandydaturę.