W martwym punkcie utknęły plany przywrócenia w Lublinie Izby Wytrzeźwień. Ratusz chce dać policji pieniądze na remont pomieszczeń i opłacić lekarzy.
Śmierdzą na całą salę, biją personel, kradną sprzęt. Tak zachowują się pijacy przywożeni przez policję do szpitali. - Najgorzej jest w piątek, sobotę i niedzielę - mówi Leszek Stawiarz, ordynator oddziału ratunkowego z al. Kraśnickiej.
Tylko co dziesiąty nietrzeźwy przywieziony tam przez policję wymaga hospitalizacji. - Nie ma sensu trzymać w szpitalu człowieka z zadrapanym nosem tylko dlatego, że jest pijany - dodaje Stawiarz. A jest tak od prawie 5 lat, kiedy Rada Miasta na wniosek ówczesnego prezydenta Andrzeja Pruszkowskiego zdecydowała o zamknięciu "żłobka” przy ul. Kawiej.
Nowa ekipa z Ratusza postanowiła ulżyć lekarzom. Padła konkretna propozycja. - Chcemy, żeby policja wygospodarowała pomieszczenia dla osób nietrzeźwych, a my wyłożymy pieniądze na remont i adaptację - deklaruje Paweł Fijałkowski, zastępca prezydenta.
Ale od stycznia rozmowy nie posunęły się ani o krok. Dopiero w ubiegły piątek Fijałkowski spotkał się z Zygmuntem Sitarskim, komendantem miejskim policji. Bez efektów.
- Czekamy na opinię prawną z Warszawy - mówi Witold Laskowski z Komendy Miejskiej Policji. - Chcemy wiedzieć, jakie są możliwości działania tego typu placówki - dodaje.
Przełożony Sitarskiego tłumaczy się jeszcze inaczej. - Problem w tym, że taka izba miałaby działać w pomieszczeniach komendy - mówi Janusz Guzik, komendant wojewódzki policji. - I teraz chodzi o to, kto miałby się zajmować trzeźwiejącymi ludźmi. Nie chciałbym, żeby robili to funkcjonariusze. Potrzebni będą sanitariusze.
- W przepisach dotyczących policyjnych izb zatrzymań nie ma słowa o sanitariuszach - komentuje Fijałkowski. - Najlepiej, żeby komendant sprecyzował dokładnie swoje potrzeby. Wtedy łatwiej nam będzie rozmawiać.