Mazda jechała od krawężnika do krawężnika przez 20 kilometrów. Jadący za mazdą mężczyzna zaalarmował policję. Ale funkcjonariusze - zamiast ruszyć w pościg - stanęli na rogatkach Lublina i tam czekali na pirata. Nie doczekali się
Wszystko działo się w sobotni wieczór na drodze wojewódzkiej 835. - Tuż przed Piotrkowem zauważyłem jadącą zygzakiem mazdę 323. Rozbawieni w środku ludzie rzucali butelkami w pieszych - opowiada Paweł Kostka, zawodowy kierowca z lubelskiego Urzędu Miasta. Od razu chwycił za telefon i wykręcił alarmowy numer 112. Dyżurny policji z Bychawy poinformował, że zgłoszenie zostało przyjęte. Była godzina 20.56.
Chwilę później Kostka ponownie zadzwonił pod 112. - Dyżurny z Bychawy stwierdził, że zanim odpalą radiowóz, pirat na pewno zdąży uciec. I dlatego przekazał sprawę kolegom z Lublina. Tyle że do tego miejsca z Bychawy było zaledwie 8 kilometrów, a z Lublina ponad 20.
Po 10 minutach mężczyzna zrezygnował ze śledzenia drogowego pirata. Wyprzedził mazdę i dalej jechał w stronę Lublina. Ale tuż przed wjazdem do miasta znów zadzwonił na policję. Tym razem telefon odebrał dyżurny lubelskiej komendy miejskiej. - Powiedział mi, że radiowóz jedzie na sygnale aż z al. Kraśnickiej - opowiada Kostka. Funkcjonariuszy zobaczył dopiero w Lublinie, obok Szpitala Neuropsychiatrycznego przy ul. Abramowickiej. Mundurowi... stali i czekali, aż minie ich mazda. Pytani, dlaczego nie wyjechali piratowi naprzeciw, wyjaśnili, że mają polecenie, aby czekać.
Jaki był efekt policyjnej "obławy”? - Nie zatrzymaliśmy tego samochodu - przyznaje Agnieszka Pawlak, rzeczniczka lubelskiej komendy. Nie umie wyjaśnić, dlaczego funkcjonariusze zamiast jechać, stali obok szpitala. Nie zna szczegółów akcji. - Bo policjanci, którzy pracowali w sobotni wieczór, mają teraz wolne. Nie mogę się z nimi skontaktować - dodaje Pawlak.
Kierowca, który zawiadomił policję o drogowym szaleńcu jest oburzony. - Czy ktoś w policji pomyślał, ile osób mógł w tym czasie zabić pirat jadący mazdą? Czy praca drogówki ogranicza się tylko do nagłaśnianych w mediach akcji? - Kostka nie kryje irytacji.
Sprawą nieudolnej interwencji zainteresowała się wczoraj Komenda Wojewódzka Policji. - Nie wygląda to dobrze. Z pierwszych ustaleń wynika, że to nie była prawidłowa interwencja - przyznaje Janusz Wójtowicz, rzecznik komendy. Sam skontaktował się z redakcją Dziennika. - Jeżeli to wszystko się potwierdzi, policjantów, którzy nie działali zgodnie z procedurami, czekają poważne konsekwencje - zapowiada. Wnioski z sobotniej interwencji mają być znane dziś po południu.