To w naszych domach wyrzucamy najwięcej żywności – wynika z najnowszego raportu NIK. Problem jest też z przepisami, które zmuszają sklepy do przekazywania produktów spożywczych organizacjom pomocowym. Mało kto je egzekwuje.
Pan Szymon mieszka tuż za Lublinem. Otwarcie przyznaje, że jedzenia wyrzuca dużo.
– Staramy się to ograniczyć i czasami się udaje. Mimo to wiele rzeczy w lodówce się przeterminowuje, inne się psują, często owoce pleśnieją już na drugi dzień – przyznaje. I zwiastuje: – Po świętach pewnie też sporo pójdzie do śmieci. Nie wszystko da się zamrozić albo zawekować. Teść już wędzi wędliny, a przecież w zamrażalniku mam jeszcze te, które przygotował na Wielkanoc.
NIK: Kulawe przepisy
Tylko w Polsce wyrzucanych jest 4,8 mln ton jedzenia – wyliczyła Najwyższa Izba Kontroli, która przyjrzała się problemowi.
Dzieje się tak, mimo że od 2019 roku sklepy powyżej 250 mkw. pow. muszą przekazywać żywność organizacjom pomocowym. Jeżeli tego nie robią to muszą wpłacać pieniądze Wojewódzkim Funduszom Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej.
NIK punktuje, że przepisy są kulawe, a sklep – nawet jeżeli chce – nie może w ten sposób pomóc np. domowi dziecka. Dodatkowo raportowanie w tej sprawie nie jest rzetelne, sprawozdania są składane z opóźnieniem i w efekcie nie można w pełni ocenić, czy przepisy działają.
Kontrolerzy przyjrzeli się Bankom Żywności, bo to jedna z organizacji współpracujących ze sklepami.
– Z opłat za marnowanie żywności kontrolowane banki otrzymały w sumie ok. 346 tys. zł. Najwięcej wpłynęło na rachunek BŻ w Krakowie - ok. 88 tys. zł, żadnej wpłaty nie dostał natomiast BŻ w Opolu. Z kolei na konta wojewódzkich oddziałów FOŚiGW w całym kraju za marnowanie żywności wpłynęło ok. 85 tys. zł – raportuje NIK.
Bank Żywności w Lublinie
Nieciekawie sytuacja wygląda w województwie lubelskim. W raporcie nie ma większych zastrzeżeń do tutejszej Fundacji BŻ, chociaż pierwsze umowy ze sklepami zostały zawarte w 2020 r. i dotyczyły tylko dwóch placówek.
– Fundacja otrzymywała również żywność w ramach umów zawartych w 2020 r. przez Federację Polskich Banków Żywności (z czterema sprzedawcami). W wyniku zawarcia umów przez Federację, Bank Żywności w Lublinie otrzymał od sieci handlowych łącznie 156.743 kg artykułów spożywczych, które zostały przekazane organizacjom partnerskim, współpracujących z fundacją na terenie województwa lubelskiego – informuje NIK.
W 2019 r. i 2020 r. lubelski bank nie dostał za marnowane jedzenie ani złotówki, a w marcu i kwietniu 2021 r. cztery sieci handlowe wpłaciły nieco ponad 26,793 tys. zł. W tym zawierają się pieniądze z pomyłkowej wpłaty sklepu z Biłgoraja dla BŻ we Wrocławiu.
WOŚiGW w Lublinie
Gorzej w oczach NIK wypada WOŚiGW w Lublinie. Wytknięto szereg błędów formalnych, ale zdarzały się też poważniejsze. Np. jeden ze sklepów w Zamościu przekazywał jedzenie lokalnej organizacji, ale cześć było darami przyniesionymi przez klientów placówki.
– Co nie stanowiło działania przeciw marnowaniu żywności, a wpisywało się w zakres czynności pożytku publicznego i wolontariatu – punktuje NIK.
Fundusz miał też kontrolować sklepy, ale – także przez pandemię – szło to opornie i bez większych korzyści.
– W badanym okresie, po skontrolowaniu 14 sklepów spożywczych (10 w 2020 r. i czterech w 2021 r. do dnia zakończenia czynności kontrolnych NIK), w żadnym z przypadków nie wydano decyzji administracyjnych o wymierzeniu kary pieniężnej – punktuje NIK.
Zdarzyło się też, że pracownicy Funduszu kontrolujący sklepy w Biłgoraju i Zamościu „uzyskali informację od przedstawicieli tych sklepów, że nie wystąpiły przypadki marnowania żywności, w związku z powyższym podmiot kontrolowany nie naliczył żadnej opłaty”.
Nasze domy
Trzeba jednak przyznać, że to nie handel marnuje w Polsce najwięcej jedzenia. Według NIK aż 60 proc. jedzenia, które w Polsce ląduje na śmietniku pochodzi z naszych domów.
Czemu wyrzucamy jedzenie? Odpowiedź na to pytanie także znajduje się w raporcie NIK. Najczęściej dzieje się tak z powodu zepsucia się produktów (65,2 proc. przypadków), przekroczenie daty ważności (42 proc.), przygotowanie zbyt dużej ilości jedzenia (26,5 proc.), zakup zbyt dużej ilości (22,2 proc.).
Wróćmy do pana Szymona. Mówi jasno, co zrobi z jedzeniem, które zostanie po Bożym Narodzeniu. – Jadłodzielnia. Poporocjowane i zapakowane zawiozę do jadłodzielni w Lublinie. Jeżeli się tam już nie zmieści, to może zadzwonię do jakiejś organizacji i zapytam, czy nie chcą żywności – deklaruje.