Bandyci, którzy w piątkowy wieczór napadli na pracownika Aldika byli tak dobrze zamaskowani, że nie udało się nawet sporządzić ich portretów pamięciowych.
- To była bardzo szybka akcja - opowiada świadek napadu, który wówczas robił w Aldiku zakupy z rodziną. - Żona zdążyła tylko zauważyć jak dwaj mężczyźni kogoś ciągnęli po ziemi. Zaraz potem w całym pomieszczeniu było czuć gaz paraliżujący.
Rabusie wybrali moment, gdy sklep kończył pracę. Musieli wcześniej obserwować zwyczaje jego pracowników. Świadczy o tym przebieg napadu. Dwóch mężczyzn weszło do Aldika przy ul. ul. Braci Wieniawskich w piątek tuż przed godz. 20. W sklepie było kilkudziesięciu klientów. Ochroniarz zbierał właśnie do torby utarg z kas. Pieniądze miał potem zanieść do sklepowej skrytki.
- Zaatakowali go, gdy wybierał pieniądze z ostatniej kasy - mówi Witold Laskowski z biura prasowego Komendy Miejskiej w Lublinie. -Pierwszy z mężczyzn uderzył go w twarz, drugi próbował wyrwać mu worek z pieniędzmi.
Policjanci przez całą piątkową noc przeczesywali osiedla sąsiadujące z Aldikiem. Nie zauważyli jednak mężczyzn, którzy przypominaliby wyglądem napastników. Bandyci dobrze zadbali o to, żeby było trudno ich zidentyfikować. Świadkowie napadu zapamiętali jedynie, że byli to mężczyźni w wieku około 25 lat, mieli ok. 175 centymetrów wzrostu. Ubrani byli w czerwone i czarne kurtki. Na głowach mieli czarne wełniane czapki mocno naciągnięte na oczy.
Policja liczy, że jeszcze ktoś widział uciekających mężczyzn. - Osoby, które mogłyby być świadkami tego napadu prosimy o kontakt z Sekcją Dochodzeniowo-Śledczą Komendy Miejskiej Policji w Lublinie - mówi Laskowski.
Na szczęście poważniejszych obrażeń nie odniósł ochroniarz, który po opatrzeniu w szpitalu wrócił do domu.