Posłowie prześcigają się w zasypywaniu rządu gradem pytań i interpelacji. – To patologiczna sztuka dla sztuki – twierdzi Marek Poznański z Ruchu Palikota.
– To patologiczna sztuka dla sztuki, zawody w tym kto napisze więcej interpelacji bez względu na ich merytoryczną treść – twierdzi Poznański. I zdradza, jak się to odbywa: – Asystenci posłów przeglądają gazety i piszą interpelacje na podstawie tego, co wyczytali. Albo powielają pytania zmieniając tylko adresata, np. ministerstwo. Przecież powinna się liczyć jakość, a nie ilość, bo krowa, która dużo ryczy mało mleka daje.
Do kogo pije Poznański? M. in. do Piotra Szeligi z Solidarnej Polski (też z chełmskiego okręgu wyborczego). Szeliga jest w naszym regionie rekordzistą pod względem liczby interpelacji – ma ich na koncie 307 (6. miejsce w Sejmie). Pytał rząd np. o stan przygotowań polskiej kadry do igrzysk w Londynie (osobno o każdą z 22 dyscyplin), czy o rozbudowane gabinety polityczne premiera i każdego z 18 ministerstw.
Poznański chciałby, żeby w przyszłym roku ustawowo określić liczbę interpelacji, np. do stu.
– Podzielam pana spostrzeżenia i poglądy – odpisał mu w imieniu marszałek Kopacz szef Kancelarii Sejmu Lech Czapla.
Innego zdania jest poseł Szeliga, którego interpelacje posłużyły Poznańskiemu za przykład "patologii”.
– Poseł Poznański chce pozbawić opozycyjnych posłów z innych partii możliwości interpelowania i zadawania pytań. Donosi na mnie, przeciwnika politycznego, do marszałek, a w mediach udaje, że chodzi mu o dobro jakiejś sprawy – denerwuje się Piotr Szeliga.
Tymczasem Poznański sam ma w klubie sejmowym utalentowanych twórców interpelacji. Na przykład Piotra Chmielowskiego ze Śląska (350 zapytań, w tym 32 identyczne pytania o liczbę kapelanów w różnych garnizonach).
Rekordzistką tej kadencji jest Anna Sobecka z PiS. Posłanka ma na swoim koncie 549 interpelacji.