Pracownicy Lubelskich Zakładów Energetycznych dostali akcje pracownicze. Mieli na nich zarobić.
Do odbioru akcji Lubelskich Zakładów Energetycznych SA było uprawnionych 2418 osób - obecnych i byłych pracowników spółki. - Każdy z nas z tego prawa skorzystał. To był ładny prezent od firmy za wieloletnią pracę, mogliśmy się poczuć jej współwłaścicielami - mówi Dariusz Bigelmajer, który nabył prawo do akcji po swoim ojcu.
Pracownicy dostali od 1 do 69 akcji - w zależności od stażu. Potwierdzała to umowa i świadectwo nieodpłatnego nabycia papierów wartościowych. Ich zamiana na akcje PGE Energia - właściciela LZE miała być formalnością. Ale konieczną, bo dopiero mając w rękach te walory można myśleć o ich spieniężeniu po wejściu PGE na giełdę. 2 września w siedzibie spółki została wywieszona lista uprawnionych do nieodpłatnej zamiany. Brakuje na niej... 962 nazwisk.
- Te osoby nabyły akcje LZE już po dniu wejścia w życie ustawy, która je do tego uprawniała, czyli po 18 listopada 2007 r. Dlatego nie możemy uznać ich prawa do zamiany - tłumaczy Sylwia Majcher z LZE.
Ale wina nie leży po stronie pracowników. Zawiniła luka w prawie. - Dwie ustawy przewidywały dwa różne terminy, w których trzeba się wyrobić - wyjaśnia Ryszard Saczewa, szef "Solidarności” w LZE. - Pierwsza mówiła o 21 kwietnia 2008 r. i o nim byliśmy informowani. W międzyczasie okazało się, że 18 listopada weszła druga ustawa. Ale o tym dowiedzieliśmy się już po fakcie.
Ci, którzy się nie wyrobili, zostali z niczym. Akcje LZE nie mają żadnej wartości, w przeciwieństwie do walorów PGE. - Mamy papier, który możemy wyrzucić do kosza - podsumowuje Bigelmajer.
Problem dotyczy całego kraju - nieoficjalnie mówi się o 17 tys. pracowników sektora energetycznego, którzy zostali na lodzie. Wczoraj związkowcy z całej Polski spotkali się w Nałęczowie. - Zażądaliśmy spotkania z zarządem PGE. Zostaliśmy wystrychnięci na dudka - mówi Saczewa.
- Ubolewamy nad tym, ale naszej winy w tym nie ma - odpowiada Dominika Tuzinek-Szynkowska, rzecznik PGE. - Możemy tylko liczyć, że proces legislacyjny uratuje sytuację.
Minister skarbu państwa zauważył problem i przygotował odpowiednie zmiany w prawie. Zostały przyjęte przez parlament, ale ustawy nie podpisał prezydent RP. Dlatego ponownie zajmuje się nią Sejm.