CBA zatuszowało przeciek o tajnej operacji – twierdzi były szef lubelskiej delegatury Biura. Akcja CBA była wymierzona w asystenta lubelskiej posłanki PiS. Funkcjonariusz, który wykrył skandal, stracił pracę.
O aferze w lubelskiej delegaturze CBA poinformował we wtorek dziennikarz Radia Zet – Mariusz Gierszewski. Opublikował list, który były dyrektor lubelskiej delegatury Tomasz G. wysłał do prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego.
– Nie potrafię się zgodzić z tolerowaniem, a nawet swoistym wynagradzaniem zachowań, które nie tylko nie przystoją funkcjonariuszom służby specjalnej, ale stanowią najgorszy rodzaj przestępstwa, jakiego funkcjonariusz może się dopuścić – napisał Tomasz G.
W liście przedstawił sytuację z grudnia 2015 r., kiedy poinformował szefa CBA Ernesta Bejdę o możliwym przecieku w lubelskiej delegaturze Biura. Jeden z funkcjonariuszy miał ostrzec osobę, wobec której prowadzono tajną operację. Poinformował mężczyznę, że jest podsłuchiwany. Tomasz G. potwierdził Radiu Zet, że jest autorem listu. Nie podał w nim żadnych nazwisk. Jak ustaliliśmy nieoficjalnie, podsłuchiwanym miał być asystent jednej z lubelskich posłanek Prawa i Sprawiedliwości.
– Nie znam tej sprawy. Trudno mi to skomentować, to jakiś absurd – powiedział w rozmowie z nami. Sama posłanka nie odbierała telefonu.
Z listu Tomasza G. wynika, że funkcjonariusz podejrzewany o przeciek nie poniósł żadnych konsekwencji. Wszczęto wobec niego tylko postępowanie wyjaśniające. Funkcjonariusz dostał później 2,5 tys. zł podwyżki i premię. Z kolei dyrektor Tomasz G. został w styczniu 2016 roku został zwolniony ze stanowiska.
Kilka tygodni później asystent posłanki, rozpracowywany przez CBA, został prezesem państwowej spółki w Lublinie.
Z wyjaśnień biura wynika, że sprawa rzekomego przecieku została wyjaśniona już w 2015 r. i ustalono, że nie doszło do ujawnienia poufnych informacji.