- Kościół był pełen ludzi, zarówno z Porycka, jak i okolic - wspomina Filipowicz. - W tym dniu nie służyłem do mszy św., choć byłem ministrantem. Podczas nabożeństwa kościół został otoczony przez uzbrojone bandy ukraińskie. Rozpoczęła się strzelanina.
Wiernych ogarnęło przerażenie. Niektórzy w panice próbowali uciec ze świątyni. Kule dosięgły ich na zewnątrz. Po jakimś czasie bandyci weszli do kościoła.
- Widziałem, jak upadł ks. Szawłowski - relacjonuje zamojski Wołyniak. - Widziałem, jak oprawcy stanęli przy ołtarzu i zaczęli strzelać do ludzi.
Strzelali jak do kaczek. Zewsząd słychać było krzyk, płacz, jęki rannych. - Spośród leżących na posadzce powstała młoda kobieta i z płaczem wypowiedziała te słowa: "Zabiliście moją matkę i rodzinę, zabijcie i mnie”. Natychmiast padła od kul - kontynuuje Filipowicz i nie ukrywa, że ten straszny obraz powraca do niego jak bumerang.
Polacy, których nie dosięgły kule bandytów, zaczęli się chronić, gdzie tylko kto mógł: we wnękach, za filarami.
- Ja z matką schroniłem się pod ścianą za filarem.
Matka osłaniała mnie ciałem
Gdzieś w pobliżu mignęła mi twarz chrzestnej matki. W pewnym momencie bandyci zaczęli wnosić do kościoła słomę. Umieszczono w niej materiały wybuchowe, chyba pociski armatnie. Byłem przekonany, że zginę, tak jak inni. W gorącej modlitwie prosiłem Boga, bym zginął podczas ucieczki, trafiony w plecy. Gdy zapalono słomę, pociski zaczęły wybuchać. Ci, którzy jeszcze żyli, dusili się od dymu. Błagałem matkę, żeby uciekać z tego miejsca, żeby żywcem nie spłonąć.
Wydaje mi się, że matka już wtedy była ranna, lecz nic mi nie mówiła. Usłuchała mej prośby i zaczęliśmy przesuwać się pomiędzy trupami w kierunku wyjścia. Gdy znaleźliśmy się na korytarzu, który otaczał główną nawę kościoła, poczułem silny przeciąg i gwizd kul. W tym momencie matka upadła zastrzelona. Biegłem dalej do wyjścia. W pewnej chwili zobaczyłem moją starszą siostrę, 18-letnią Józefę. Była ranna,
leżała we krwi, błagała
o pomoc.
Usiłowałem ją podnieść, lecz nie dałem rady. Powiedziałem, że sprowadzę pomoc. Wtedy na wprost głównego wyjścia zobaczyłem bandytów. Strzelali do mnie. Upadłem i z powrotem zacząłem się czołgać do kościoła.
Wbiegł na schody prowadzące na wieżę świątyni. Szybko przypomniał sobie, że parę lat wcześniej ksiądz Szawłowski kazał zamurować drzwi prowadzące na strych nad korytarzem otaczającym główną nawę świątyni. Razem z kilkoma innymi osobami wybili otwór, przez który z trudem przedostali się na strych. - Tam przeleżałem kilka godzin. Zaczął padać deszcz. Woda bębniła w dach tuż nad moją głową.
Płakałem i trząsłem się
ze strachu
Kryjówkę opuścił, gdy bandyci oddalili się z miejsca rzezi. W kałużach krwi leżały trupy. Gdzieniegdzie dochodził cichy jęk umierających. Siostra Józefa jeszcze żyła. Stanisław pobiegł do domu, opowiedział ojcu, co się stało w kościele.
Do domu przywieziono najpierw starszą siostrę. Parę chwil później umarła. Po jakimś czasie ojciec przywiózł matkę naszego rozmówcy, młodszą siostrę, 13-letnią Genowefę, i pięcioletnią siostrzenicę. Wszystkie zginęły od kul ukraińskich bandytów.
- Rano ojciec wraz ze znajomymi wykopał na cmentarzu mogiłę. Tam położyli moją matkę, dwie siostry i siostrzenicę. Umarłych zakryli deskami i zasypali ziemią. Odmówiliśmy modlitwę i wróciliśmy do domu.