– Może się zdarzyć, że za dwa dni będę wracał na Ukrainę. Miesiąc temu urodził mi się synek. Jak wyjeżdżałem z domu o 5 rano, jeszcze nie wiedziałem, co się dzieje. Mieszkam w małej miejscowości, a główne ataki były dzisiaj w większych miastach – mówi jeden z pasażerów. – Jeśli sytuacja będzie się pogarszać, wrócę do kraju choćby jutro. Nie porzucę rodziny ani synka.
Na Dworcu Głównym PKS w Lublinie rozmawialiśmy dzisiaj z pasażerami podróżującymi z Łucka do Warszawy. Według ich relacji, sytuacja na granicy, na kilka godzin po ataku, nie była jeszcze tragiczna. Nie mieli żadnych opóźnień, dzięki czemu przyjechali do Polski według planu. W Polsce pracują już od 20 lat, a w swoim kraju zostawili rodziny i przyjaciół. Nie ukrywają, że bardzo boją się, co może się dalej wydarzyć. Nie wykluczają, że w ciągu kilku dni wrócą do Ukrainy, żeby wesprzeć rodziny.
– Jak przekraczaliśmy granicę Ukrainy, to w Polsce czekali już na nas dziennikarze. Ale tak naprawdę, to co my wiemy. Wiemy jedynie, że cały czas są ataki na Łuck oraz na inne miasta. Granicę przejechaliśmy jak zawsze. Wszystko działa tam bez problemów. Nie było też żadnych większych korków na granicy czy trasie. Samochodów osobowych na przejściu granicznym praktycznie nie widzieliśmy – opowiada drugi z pasażerów. – Często jeździmy tą trasą, ponieważ pracujemy w Polsce już od 20 lat. Wiemy z internetu i z tego, co przekazuje nam rodzina, że w Łucku również zniszczono lotnisko. Zniszczony jest jedynie sam pas startowy, aby uniemożliwić samolotom startowanie i lądowanie. Całkowity paraliż. Słyszeliśmy, że w Iwano-Frankowsku też zbombardowali lotnisko. Ale widzieliśmy też w wiadomościach, że nasi walczą i dzielnie się bronią. Zniszczyli Rosjanom już kilka samolotów, śmigłowiec i dwa czołgi.
Wielu obywateli Ukrainy w obawie o własne życie próbuje opuścić swój kraj. Jest to jednak bardzo utrudnione, ze względu na deficyty paliwa na stacjach benzynowych oraz długi czas oczekiwania w kolejkach do dystrybutorów.
– Dzwoniłem do domu i powiedzieli mi, że na stacjach benzynowych jest już tylko po kilka litrów benzyny. Zrobiły się takie kolejki, że wprowadzili ograniczenia. W ciągu doby wszystko w sklepach podrożało – mówi zaniepokojony pasażer
– Jak jechaliśmy przez Ukrainę około godziny 11 naszego czasu, to widzieliśmy olbrzymie kolejki na stacjach benzynowych. Przed każdą stacją stoją setki samochodów – dodaje drugi
Sytuacja na Ukrainie spowodowała, że zamknięto wiele placówek, m.in. uniwersytety.
– Moje córki studiują w Ukrainie i dzwoniły do mnie z informacją, że zamknięto wszystkie uczelnie i wysłano je do domu.
Ze względu na dużą dezinformację, wiele osób nie wie, gdzie mogą się zgłosić po pomoc. Dlatego mieszkańcy Ukrainy starają się wspierać nawzajem w tym trudnym okresie i informować.
- Jeśli sytuacja będzie tragiczna, myślimy o tym, żeby ewakuować do Polski nasze rodziny. Jeden chłopak w autobusie opowiadał nam dzisiaj o tym, że jest nawet jakaś fundacja w Polsce, która może pomóc w ściągnięciu naszych rodzin do Polski. Pomogą każdemu, nawet jeśli ktoś nie ma tutaj mieszkania. Pomogą znaleźć w Polsce mieszkanie i prace – mówi jeden z pasażerów