Do samochodu nagle wskoczył półnagi mężczyzna. Zaczął okładać pasażerów i kierowcę. Gdy przyjechali inni taksówkarze i policjanci, napastnik zaczął… umierać.
– Wtedy nagle z głębi osiedla wybiegł półnagi mężczyzna – mówi Andrzej Fijołek z lubelskiej policji. – Otworzył drzwi taksówki, wsiadł do środka, po czym zaczął bić pasażerów. W ich obronie stanął kierowca. Wtedy napastnik zaatakował także jego.
Taksówkarz zdołał wezwać policję i zaalarmować innych taksówkarzy. – Obowiązuje zasada solidarności. Jeżeli jeden kierowca woła o pomoc, inni przyjeżdżają natychmiast – podkreśla Grzegorz Bartnik, prezes korporacji, w której taksówce rozgrywał się dramat.
– Na miejsce przyjechali policjanci, ale mężczyzna nadal był agresywny – mówi dalej Fijołek.
Powstrzymywali go wspólnie mundurowi i taksówkarze. – Policjanci założyli mu kajdanki, a on nie przestawał. Wezwali więc drugi patrol, z większym radiowozem, którym mężczyzna miał zostać zabrany – relacjonuje Fijołek.
Wtedy napastnik zaczął słabnąć. Przyjechała karetka. Konieczne było użycie defibrylatora i resuscytacja. W bardzo ciężkim stanie mężczyzna został przewieziony do szpitala. Jest tam do dziś.
Napastnikiem okazał się 27-letni mieszkaniec Lublina. Policjanci pobrali mu krew do badań. Okazało się, że był jednocześnie pod wpływem środków odurzających i alkoholu – miał prawie promil w organizmie. Był półnagi, bo – jak ustalili śledczy – zanim zaatakował taksówkę, wcześniej bił się z kimś na osiedlu.
– To wyjątkowa sytuacja. Takie zdarzają się bardzo rzadko – mówi Grzegorz Bartnik. – Wiadomo, że najbardziej niebezpieczną pracę taksówkarze mają w nocy. A najgorzej jest z ludźmi, którzy zatrzymują samochód "z ulicy”. Czują się bezkarni i trzeba na nich szczególnie uważać. Inaczej z pasażerami, którzy zamawiają taksówkę telefonicznie. Mają świadomość, że można ich zidentyfikować. Choćby dlatego, że znany jest numer telefonu, z którego dzwonią.