Tylko trzej kolejarze przyłapani na popijawie w zakładzie z hukiem wylecieli z pracy. Dwóm włos z głowy nie spadł.
O sprawie pisaliśmy miesiąc temu. Po wyborach do władz Związku Zawodowego Maszynistów Zakładu Taboru w Lublinie pięciu kolejarzy zostało przyłapanych na piciu wódki na terenie zakładu.
Kilka dni później trzej kolejarze, szeregowi związkowcy, otrzymali wypowiedzenia z pracy ze skutkiem natychmiastowym. Surowa kara ominęła dwóch innych związkowców. Pierwszy z nich to były prezydent Rady Krajowej ZZ Maszynistów Kolejowych, a od czerwca członek Rady Nadzorczej PKP SA.
– My nie możemy zastosować żadnych restrykcji, bo jest pracownikiem PKP Cargo. Poza tym to specyficzna sytuacja, bo jest on jednym z trzech przedstawicieli załogi w Radzie Nadzorczej – wyjaśnia Michał Wrzosek, rzecznik PKP SA.
Pracodawca kolejarza-przedstawiciela nie miał nam wiele do powiedzenia. I to, mimo że od incydentu minął już ponad miesiąc: – Nadal trwa postępowanie wyjaśniające – ucina Jacek Wnukowski, rzecznik PKP Cargo.
Losu zwolnionych z pracy kolegów nie podzielił też szef ZZ Maszynistów Zakładu Taboru w Lublinie. Dlaczego? – To jest inna sytuacja. Jemu brakuje dwóch lat do emerytury, czyli chroni go kodeks pracy. Poza tym jako jedyny przyznał się do winy – mówi Krzysztof Chodkowski, dyrektor Zakładu Taboru w Lublinie. – Dlatego nie został zwolniony tylko przesunięty na gorsze stanowisko i stracił uposażenie. To moja suwerenna decyzja jako pracodawcy i nikt nie może w to ingerować – dodaje.
Tymczasem w lubelskim zakładzie taboru wrze. Koledzy wyrzuconych z pracy maszynistów są oburzeni. – Jak to jest? Są równi i równiejsi? Jednych się traktuje lepiej od innych tylko dlatego, że dyrektor chce mieć spokój i boi się zadzierać ze związkowcami? – mówi jeden z kolegów zwolnionych maszynistów.
Tych zarzutów dyrektor Chodkowski nie chciał komentować.