Rozmowa z prof. Andrzejem Kutarskim, przewodniczącym Sekcji Rytmu Serca Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego, organizatorem zjazdu kardiologów w Lublinie
- To jest zgon z powodu komorowych zaburzeń rytmu serca (tzw. arytmia). Ciężka arytmia w pierwszej chwili powoduje odwracalne zatrzymanie krążenia. Gdy zabraknie właściwej interwencji - nagły zgon. W Lublinie mamy szacunkowo 400 nagłych zgonów rocznie. Trudno ocenić ile z powodu zaburzeń rytmu serca. Może 30 proc., może 50. Ogromna większość dotyczy osób pozornie zdrowych.
• Czy są jakieś typowe objawy sygnalizujące zagrożenie takim zgonem?
- Niestety nie. Pierwszy kontakt z lekarzem chory ma najczęściej w karetce pogotowia. Jednak współczesna wiedza pozwala z dużym prawdopodobieństwem zidentyfikować grupę osób zagrożonych, które powinny być skierowane do ośrodków kardiologicznych.
• Czy zaburzenia rytmu prowadzą do zawału serca?
- Zawał to co innego. Jest skutkiem wieńcowej choroby serca. Naczynia się wtedy zapychają i trzeba je udrożnić. Choroba wieńcowa i zagrożenie zawałem są w Polsce nagłośnione i znane. Powstają pracownie wykonujące zabiegi mające nie dopuścić do zawału. W tej dziedzinie nie odbiegamy poziomem leczenia od pozostałych krajów. W porównaniu z nią elektrokardiologia, zajmująca się zaburzeniami rytmu serca rozwija się znacznie wolniej.
• Jak bardzo jesteśmy w tyle?
- Chociaż wszystkie zabiegi z tego zakresu są refundowane, to brak skierowań pacjentów do ich wykonania. Mamy fatalną sytuację. Wyprzedziły nas Czechy, Litwa, Łotwa, Estonia, Słowacja.
• Zaradzić problemowi ma dzisiejszy zjazd kardiologów?
- Czuję się współodpowiedzialny za poziom lubelskiej, i nie tylko, elektrokardiologii. Dlatego organizuję konferencję szkoleniową dla lekarzy.
Rozmawiała Ewa Stępień