Szefowie policji i władze miasta mają jutro radzić nad tym co zrobić, by na stadionie przy Zygmuntowskich i wokół niego wreszcie było bezpiecznie.
Dyskusja rozgorzała po środowym meczu Motoru Lublin z ŁKS Łódź. Organizatorzy twierdzą, że spotkanie przebiegło spokojnie. Ale dla mieszkańców to "spokojnie” oznaczało też wielkie korki w sąsiedztwie stadionu, bo policja uznała, że jest to mecz podwyższonego ryzyka i wyprosiła u władz miasta, by na kilka godzin zamknęły Al. Zygmuntowskie.
W pojęciu "spokojnie” zmieściła się nawet zadyma między pseudokibicami Motoru, a ochroniarzami, na których posypał się grad kamieni i butelki. Ktoś rozpylił gaz łzawiący, a spryskanym nim ochroniarzom musiała pomagać załoga karetki.
- Możemy wypowiedzieć umowę Motorowi. Jeśli dajemy im dotację musimy czegoś wymagać - mówi Dariusz Piątek, radny PO. - Uważamy, że należałoby próbować uniknąć takiej sytuacji - twierdzi Włodzimierz Wysocki, zastępca prezydenta miasta.
- Nie będzie poprawy jak za różdżką czarodziejki. To musi potrwać - mówi Jerzy Ostrowski, dyrektor Wydziału Bezpieczeństwa Mieszkańców i Zarządzania Kryzysowego.
- Na stadion wejdą tylko ci, którzy mają ważną kartę kibica, albo przed meczem złożą pisemny wniosek o jej wydanie - zapowiadał we wtorek Grzegorz Szkutnik, dyrektor Motoru. - Identyfikacja kibiców, którzy wchodzili na mecz była w pełni realizowana - zapewnia radnych Jerzy Ostrowski, dyrektor Wydziału Bezpieczeństwa Mieszkańców i Zarządzania Kryzysowego.
Ale mija się z prawdą, bo sami widzieliśmy, jak kibice niezauważeni przez ochronę przeskakiwali przez płot przy Al. Zygmuntowskich. Ostrowski broni też decyzji o zamknięciu dla ruchu Alej Zygmuntowskich. I wyjaśnia, że kibiców też trzeba chronić i nie można narażać ich na ryzyko potrącenia przez samochód.
- To była mowa obronna dla bandytów - oburza się Kamil Zinczuk, miejski radny SdPl. - Co mnie to obchodzi, że jeden szalikowiec z drugim ganiają się po Alejach Zygmuntowskich? Ja chcę dojechać do domu. A że mi wpadnie pod samochód? Ja mam OC.