Stopnie z klasówki z matematyki czy historii mają być podawane w konspiracyjny sposób. Nauczyciele albo będą je szeptać uczniom na ucho, albo pokazywać na karteczce. Byle nikt inny poza zainteresowanym się nie dowiedział, co dostał.
Jednak nie wszystkim rodzicom konspiracyjne przekazywanie ocen przypadło do gustu. – Dla mnie jest to absurd. Rozumiem, że istnieje coś takiego jak ochrona danych osobowych, ale w zdrowych granicach – oburza się jeden z rodziców.
Taka sytuacja jest także nie do przyjęcia przez dyrektora szkoły. – Nie mam pojęcia, czemu miałoby służyć takie potajemne przekazywanie ocen – dziwi się Jerzy Piskor, dyrektor szkoły. – Przecież oceny mają motywować do nauki, a co może być lepszym bodźcem niż piątka koleżanki?
Dyrektor zauważa, że takie pomysły rodziców wymagałyby sporych zmian w regulaminie szkoły. – Wszystkie oceny są jawne i nie widzę powodów, aby to zmieniać. Ale jestem otwarty na rozmowy, choć przyznaję, że żadnych plusów takiego rozwiązania nie widzę – twierdzi Piskor.
Dla Wacława Zimnego, współtwórcy ustawy o ochronie danych osobowych, prawo jest naginane i źle interpretowane. – Śmieszy mnie, gdy słyszę, że ktoś nie chce, aby oceny z klasówki były czytane na głos – mówi. – Zwłaszcza że muszą być one jawne. Tak jak jawne muszą być wyniki egzaminu wstępnego na studia. Gdyby to było utajnione, mogłoby dochodzić do manipulacji.
Wśród uczniów zdania są podzielone. – Nie lubię, gdy nauczycielka czyta, że dostałem jedynkę – mówi jeden z uczniów. – Czerwienię się i jest mi głupio, że tak źle wypadłem.
Dla klasowych prymusów takie zarządzenie jest bardzo krzywdzące. – Lubię błyszczeć i być chwalona – mówi dziewczyna. – Nie po to tyle ślęczę nad książkami, aby moje dobre oceny przechodziły bez echa. Pochwały kolegów i koleżanek są bardzo mobilizujące.