Naukowcy z Państwowego Instytutu Weterynarii w Puławach w próbkach dostarczonych z ubojni w Mochnaczce wykryli priony BSE. - Wszystkie ubojnie w regionie są pod stałym nadzorem, nie ma powodów do paniki - uspokaja Jan Sławomirski, wojewódzki lekarz weterynarii w Lublinie.
Wszystkie sztuki bydła ze stada, w którym przebywała zarażona krowa, zostaną ubite i zbadane.
Na razie pewne jest, że krowa pochodziła od polskiego hodowcy. Do ubojni w Mochnaczce trafiła z gospodarstwa w Świebodzinie pod Tarnowem. - Teraz trzeba ustalić, skąd pochodziło zwierzę, które to pokolenie itd. - wyjaśnia J. Sławomirski.
Jeżeli okaże się, że krowa pochodziła z importu, do akcji wkroczą służby graniczne. - Na razie nie mamy żadnych wytycznych - mówi Jerzy Stępień, kierownik Straży Granicznej w Terespolu. - Na każdym przejściu jest dyżurny weterynarz, który kontroluje każdy transport.
Wszystkie ubojnie w Polsce znajdują się pod nadzorem weterynaryjnym. - Badamy każdą krowę idącą na ubój starszą niż 30 miesięcy - tłumaczy J. Sławomirski. - Ta choroba rozprzestrzenia się przez mączkę mięsno-kostną, a od 1997 r. mamy zakaz jej używania do karmienia krów. Żadna chora krowa nie trafi na rynek. Chyba że pochodzi z lewego uboju.
Służby weterynaryjne i policja ustalają dokładne miejsce pochodzenia chorego zwierzęcia oraz liczbę ewentualnego potomstwa. Nie wyklucza się, że trafiło ono do Polski np. ze Słowacji, Czech lub Niemiec.
Dr hab. Tadeusz Wijaszka - dyrektor Państwowego Instytutu Weterynaryjnego w Puławach
o tym przekonany. Sam w dniu badania jadłem na kolację wołowinę.