• Pana firma zajmuje się eksportem cytrusów na Wschód. Ile TIR-ów z owocami czeka na odprawę na wschodniej granicy?
- 10 już stoi w kolejce do granicy, a kolejne 70 załadowanych owocami w Hiszpanii wjechało właśnie do Polski. Nie mam pojęcia, co z nimi zrobić. Do tego pełne magazyny owoców. Towar stoi i się psuje. W tej chwili to już dramat niewyobrażalny.
• Ile pan już stracił?
- Sam postój TIR-ów kosztuje mnie ok. 25 tys. euro dziennie. Do tego dochodzą straty w owocach. Jeśli postój potrwa jeszcze tydzień, to stracę 1,4 mln euro.
• Co to oznacza?
- Pójdę z torbami, a 120 moich pracowników na bruk. Właściwie to już mogę zacząć zwijać interes.
• Jak długo pana firma jest na rynku?
- Zaczynałem w 1991 r. Do wszystkiego doszedłem ciężką fizyczną pracą i wieloma wyrzeczeniami. Mam dobry, sprawdzony, zespół. Dla ludzi, którzy go tworzą to zajęcie też jest ważne, są związani z przedsiębiorstwem. A teraz okazuje się,
że wszystko na nic.
• Jest pan w kontakcie z kierowcami na granicy?
- Oczywiście. Są wściekli, zmęczeni, zdesperowani. Ja zresztą też. W jakim my państwie żyjemy, kiedy w majestacie prawa skazuje się ludzi na bankructwo? Już słychać, że firmy ubezpieczeniowe nie będą wypłacać odszkodowań, bo to strajk i się nie należy.
To może podam urząd celny do sądu, może państwo powinno za to zapłacić? A może powinienem wziąć pistolet i strzelić sobie w łeb. Bo nie mogę już patrzeć, jak z każdą godziną postoju na granicy tracę dorobek całego życia.