Dla blisko dwustu osób mieszkających w ośrodku dla uchodźców, wczorajszy Międzynarodowy Dzień Uchodźcy był zupełnie zwykły.
- W Polsce jesteśmy od roku - mówią Szamil i Maret. Tu - niecałe dwa tygodnie temu - przyszli na świat ich synowie. To śliczne, zdrowe bliźniaki - Ibrahim i Imran. Małżeństwo ma jeszcze trójkę starszych dzieci - dwie dziewczynki i chłopca. - W Czeczenii nie dało się żyć. Tam nikt nie był bezpieczny. Tu mamy spokój - tłumaczą.
Ich historia to tak naprawdę historia wszystkich czeczeńskich rodzin, które schroniły się w Polsce. A jest ich dużo. - Nasza placówkach ledwo mieści potrzebujących - twierdzi Wioleta Kędzierska, dyrektorka ośrodka przy Wrońskiej. Uchodźcy mają zapewniony dach nad głową, wyżywienie oraz opiekę medyczną, dostają też kieszonkowe - około 50 zł miesięcznie. O luksusach nie ma mowy. Rodzina ma do dyspozycji pokój, góra - dwa - jeśli jest wielodzietna. W środku wersalki, jakaś szafka, stół, pod ścianami mnóstwo różnych szpargałów. Kobiety wychowują dzieci, piorą, gotują; mężczyźni mają utrzymać rodzinę. Ale dopóki nie otrzymają statusu uchodźcy, oficjalnie pracować nie mogą.
Szamil trenuje boks w lubelskim klubie Olimp. Niedawno wziął udział w akcji "Stop agresji”, za co dostał dyplom i podziękowania od lubelskich władz. - Ludzie są tu bardzo życzliwi. Chciałbym tu zapuścić korzenie - zapewnia.
Wielu Czeczenów traktuje Polskę, jako kraj przechodni, choć oficjalnie się do tego nie przyznają. - Marzą o wyjeździe np. do Belgii. Tam mogą się utrzymać z samego zasiłku, u nas musieliby ciężko pracować - tłumaczy Kędzierska.
Na status uchodźcy i genewski dokument podróży, umożliwiający swobodne przekraczanie granic, trzeba jednak czekać. Procedury ciągną się miesiącami. - Mieszkam w ośrodku już ponad pół roku - mówi Fatima. Podoba mi się, ale czy zostaniemy tu na zawsze - nie wiem. Kobieta razem z mężem wychowuje trójkę dzieci - chłopca i dwie dziewczynki. Maluchy, podobnie jak wszystkie dzieci z ośrodka dla cudzoziemców, są wesołe i uśmiechnięte.
Na Wrońskiej na 163 uchodźców, ponad połowę stanowią dzieci. Nikt się nimi specjalnie nie przejmuje. Dużo czasu spędzają na dworze albo po prostu wałęsają się po korytarzach. Starsze chodzą do szkoły. I szybko uczą się polskiego. - Najważniejsze, że są bezpieczne, że nic, ani nikt im nie zagraża - mówią dorośli.
•
Więcej o życiu uchodźców w piątkowym Magazynie