Źle naliczane opłaty, awantury o buty i policjanci z psami szukający narkotyków – tak wyglądać ma rzeczywistość mieszkańców Bursy nr 5 w Lublinie. Dyrektor placówki przekonuje, że zarzuty są wyssane z palca.
– Byłem świadkiem gdy pani dyrektor krzyczy na mieszkańca, który wychodził z bursy do szkoły, o to że ma na nogach obuwie inne niż klapki, bo pani dyrektor nakazuje uczniom chodzić w klapkach. Pomimo iż uczniowie posiadają obuwie zmienne, np. trampki, tenisowe itp. uczniowie nie są wpuszczani na stołówkę jeśli nie mają na nogach wcześniej wspomnianych klapkach – irytuje się mieszkaniec bursy w liście przysłanym do naszej redakcji.
Zarzutów jest więcej. Dyrekcja miała nakazać opłacenie całego czesnego mimo, że kilku osób w czasie ferii nie było w bursie przez tydzień. – Krążą też pogłoski usłyszane od wychowawców, że dzięki pani dyrektor ma przybyć policja z psami aby szukać narkotyków. Wszystko byłoby w porządku gdyby nie to iż są pogłoski o testach narkotykowych tylko i wyłącznie dla mieszkańców trzeciego piętra – denerwuje się autor listu.
– Nic nie jest tu prawdą. Policji, czy to z psami, czy bez nich nie będzie. Jeśli kogoś nie było w bursie pełny tydzień to zapłaci czesne pomniejszone o 1/4, a w przypadku dwóch tygodni: mniejsze o połowę – wylicza dyrektor Teresa Karkoszka. – Wszyscy mieszkańcy muszą chodzić po bursie w obuwiu zamiennym. Chodzi o względy czystości. Jakiego typu są to jednak buty, nikt nie reguluje.