25 lat więzienia. Taką karę wymierzył sąd Andrzejowi R., który przed laty wysadził się w swoim sklepie na lubelskiej Kalinowszczyźnie. Wcześniej mężczyzna udusił swoją żonę.
– W sprawie nie ma żadnych okoliczności łagodzących – podkreślił uzasadniając wyrok sędzia Jarosław Kowalski, z Sądu Okręgowego w Lublinie. – Skutki eksplozji byłyby tragiczne, gdyby nie profesjonalne zachowanie policjantów, którzy w pierwszej kolejności ewakuowali ludzi.
Rozstrzygnięty w czwartek proces dotyczył wydarzeń z lipca 2012r. W sklepie przy ul. Kleeberga w Lublinie doszło wówczas do eksplozji gazu. W środku był właściciel. Przeżył wybuch. Miał poparzone ponad 90. proc. powierzchni ciała. Przed długi czas był w śpiączce. Kiedy został z niej wybudzony, musiał ponownie nauczyć się mówić.
– Dopiero po pięciu latach stan zdrowia Andrzeja R. poprawił się na tyle, że możliwe było postawienie mu zarzutów – dodał sędzia Kowalski.
Andrzej R. do tej pory nie jest w stanie samodzielnie się poruszać. Nie dowieziono go do sądu na ogłoszenie wyroku. W wybuchu w 2012r. rannych zostało dwóch policjantów. Właściciele pobliskich sklepów ponieśli spore straty.
Śledczy dowiedli, że Andrzej R. wysadzając sklep próbował popełnić samobójstwo. Parę dni wcześniej zabił bowiem swoją żonę. Para mieszkała przy ul. Kunickiego w Lublinie. Często dochodziło między nimi do kłótni, m.in. dotyczących wychowania syna. Bliscy po raz ostatni kontaktowali się z Małgorzatą R. 28 lipca. Umówili się na rodzinne spotkanie następnego dnia. Kiedy kobieta się na nim nie pojawiła, próbowali dowiedzieć się, co się stało. Syn Andrzeja R. dzwonił do ojca.
– Oskarżony tłumaczył, że nie wie, co stało się z małżonką. Później mówił, że wyjechała – przypomniał sędzia Kowalski.
Rodzina kobiety zawiadomiła policję. Mundurowi z pomocą strażaków dostali się do jej mieszkania. W środku odnaleziono zwłoki Małgorzaty R. Kobieta leżała na łóżku przykryta kołdrą. Na szyi miała zwinięty w rulon kuchenny fartuch. Jak później ustalono, właśnie nim Andrzej R. udusił swoją żonę.
Zaraz po odnalezieniu ciała, rozpoczęły się poszukiwania Andrzeja R. Niedługo później okazało się, że mężczyzna jest w swoim sklepie przy ul. Kleeberga. Zabarykadował się w środku. Policjanci, którzy dotarli na miejsce poczuli zapach gazu. Ewakuowali pobliskich mieszkańców. Pracownicy innych sklepów również zdążyli uciec. Kiedy na miejsce dotarli policyjni negocjatorzy, doszło do eksplozji.
– Chciałem sobie żywot odebrać, ale nie pamiętam czy puściłem ten gaz. Na żonie mi nie zależało, bo zrobiła z syna kalekę życiowego – wyjaśnił w śledztwie Andrzej R.
Mężczyzna nigdy nie przyznał się do zabójstwa. Tłumaczył, że feralnego dnia oboje z żoną pili alkohol. Kiedy się obudził, Małgorzata już nie żyła. W domu byli za to obcy mężczyźni w kominiarkach.
– Jeden z nich trzymał mojego kota. Zapytał: „Czy mamy zabić wszystkich, których kochasz?” – wyjaśniał Andrzej R.
Sąd nie uwierzył w tę opowieść.
– Gdyby tak było, oskarżony próbowałby później pomóc małżonce lub szukać pomocy. Tymczasem w późniejszych rozmowach telefonicznych mówił, że nie wie, co się z nią dzieje – przypomniał sędzia Kowalski.
Wyrok nie jest jeszcze prawomocny. Sąd postanowił, że przynajmniej do maja przyszłego roku Andrzej R. pozostanie w areszcie.