Na apel lubelskiego PCK o pomoc dla dotkniętych powodzią Czechów odpowiedziało zaledwie pięć hurtowni i kilka osób. Rok temu, podczas powodzi na Lubelszczyźnie, Czesi przysłali dziesięć tirów z darami.
Efekt? Odpowiedziało tylko pięć hurtowni i lubelska Polfa. - Inni odmawiali, tłumacząc się brakiem pieniędzy i innymi "wewnętrznymi trudnościami”.
Ale nie wszyscy. - Zawsze pomagamy - mówią Małgorzata i Andrzej Denisowie, właściciele firmy "Mroden”. - Przekazaliśmy dary dla polskich powodzian, dajemy na PCK. Zawsze staramy się wspierać biednych i pokrzywdzonych w miarę naszych możliwości.
W PCK zbierane są również pieniądze od zwykłych ludzi. Od 12 sierpnia do wczoraj rano nazbierano niecałe 100 zł, od trzech osób. Później było jeszcze siedem wpłat i teraz łączna kwota to 995 zł.
- Czesi te 10 tirów wysłali z własnej inicjatywy. Po prostu. Zobaczyli w telewizji co się dzieje i od razu wysłali transporty. Spontanicznie, bez żadnej akcji czy nakazów. A z Niemiec zadzwonił do nas ksiądz z parafii ewangelickiej i powiedział, że jego parafianie bardzo chcą pomóc i żebym podała mu jakąś wieś, gdzie można wysłać dary - wspomina Barbara Nazarkiewicz.
Dlaczego nasza pomoc jest tak mała? - To chyba wynika z naszej natury: skoro mnie to nie dotyczy, to nie będę pomagał. Bo w czasie powodzi na naszych terenach pomocy i darów było całe zatrzęsienie - zastanawia się Barbara Nazarkiewicz. - Może to też wynik naszej biedy? Ale pieniądze wpłacają przeważnie ludzie starsi, emeryci, a ci przecież na bogactwo nie narzekają. Dzisiaj przyszła do nas taka starsza pani, która wpłaciła 20 zł.
To nie koniec problemów z pomocą. Dziś do Czech samolotem udostępnionym przez aer