Było w Lublinie kilka inicjatyw wzniesienia czegoś niezwykłego. Był pomysł łuku triumfalnego, albo pomysł wieży milenijnej, ale głównym ich przekazem był jakiś kompleks wobec innych metropolii. Dobrze, że ich nie ma, to i nie ma wstydu
Jakiś czas temu jeden z moich wykładów na kierunku Architektura Krajobrazu poświęciłem kategorii, ale zarazem zjawisku landmarku. Dziś chciałbym może go powtórzyć, ale tym razem radnym i włodarzom naszego miasta.
Wieża Eiffla i Manneken Pis
Angielskie słowo landmark ma wiele znaczeń. W architekturze, urbanistyce a nawet w turystyce słowo to oznacza jakiś charakterystyczny obiekt, który jednoznacznie kojarzy się z tym i tylko tym jedynym miejscem, w którym stoi.
Landmark ma wielkie znaczenie w odbiorze i ocenie miasta przez przybyszów. Pozostaje w ich pamięci jak pocztówka utrwalająca dobre, ale czasem bardzo złe wrażenia. Każdy, kto trochę podróżuje, bez trudu może wymienić całą listę landmarków.
Koloseum, wieża Eiffla, Big Ben, statua Wolności, opera w Sydney, Pałac Kultury – to te ogromne budowle, które poznajemy zwykle zanim przed nimi staniemy. Właściwie, to jedziemy do nich, aby je zobaczyć. Ten rodzaj landmarku jest rodzajem etykiety.
Są też landmarki rozmiarów mniejszych jak: Neptun w Gdańsku, Syrenka w Kopenhadze czy brukselski, mierzący 40 cm, siusiający chłopiec zwany Manneken Pis. Wymienione przykłady landmarków należą do kategorii powszechnych symboli kulturowych.
Efekt Bilbao
Wartość atrakcyjnego landmarku dla miasta jest przeogromna, gdyż tworzy w powszechnym odbiorze jego markę. Jest taki publicystyczny termin – efekt Bilbao. Co to jest? Stolica hiszpańskiej Baskonii. Bogata, z wdzięcznym imieniem i ponurą historią terroru separatystów. Miasto z wyglądu odpychające mimo potencjalnie pięknego położenia.
To miasto postanowiło zagrać o najwyższą stawkę, aby przełamać ciążące na nim przekleństwo i wyraziło gotowość przyjęcia w depozyt ogromnej kolekcji sztuki nowoczesnej z nowojorskiego muzeum Guggenheima, które może pokazać tylko małą część swoich zbiorów w niezwykłym budynku autorstwa Wrighta.
Warunek był taki: wypożyczymy wam kolekcję sztuki na zawsze, ale wasz budynek musi być odlotowy. Konkurs wygrał Frak Gehry. Na skraju portowego doku, w otoczeniu starych budynków fabrycznych i portowych, wylądował obiekt jak z kosmosu. Niepodobny do niczego w Bilbao, w Hiszpanii i na świecie. Wynik? W ciągu pierwszego roku działania muzeum odwiedziło prawie milion turystów z całego świata. Rozbudowano lotnisko, powstało prawie tysiąc restauracji i ponad setka hoteli. Nazwano to efektem Bilbao.
Co ma do powiedzenia Lublin
Pora zajrzeć do Lublina. Miast o podobnej skali i charakterze jest bez liku. Są takie, które geografia i historia potraktowała życzliwie i takie, które są atrakcyjne inaczej, albo beznadziejnie nieatrakcyjne. Lublin jest raczej w tej środkowej grupie.
Co Lublin ma do powiedzenia przybyszom?
W wymiarze uniwersalnym ma mit Unii Lubelskiej i Majdanka. To dwie pieśni z przeszłości; pieśń o wielkości i chwale oraz pieśń o tragedii setek tysięcy ludzkich istnień. Mamy też dwa miejsca: plac Litewski i pomnik obok resztek obozu na Majdanku.
Pomnik ten ma już prawie 50 lat i jest wciąż chyba najlepszym martyrologicznym memoriałem na świecie. Kiedy powstawał, lokalne władze nie miały wpływu na jego kształt. Obecnie dla niemałej liczby zagranicznych przybyszów Lublin to miasto leżące koło Majdanka. Za to plac Litewski, w obecnej formie, jest wyłącznym płodem demokratycznej władzy miejskiej. Żałosna mieszanka stylistyk wzbogacona multimedialnymi wytryskami fontanny. Żadnego porządku wartości i ważności, jak otwarta szuflada z różnymi bibelotami.
Nie ma, to i nie ma wstydu
Był kiedyś tam prawdziwy landmark, czyli tzw. baobab. Zasługiwał on na to miano, gdyż landmark może mieć także wymiar lokalny. Jest w Lublinie Brama Krakowska, jest Zamek i jest Centrum Onkologii. To obiekty jakoś charakterystyczne dające się zapamiętać jako odrębne od sąsiedztwa, a i też często pokazywane na zdjęciach czy filmach. Wprawdzie ich oryginalność nie powala, ale jakoś funkcjonują.
Było w Lublinie kilka inicjatyw wzniesienia czegoś niezwykłego. Był pomysł łuku triumfalnego, albo pomysł wieży milenijnej, ale głównym ich przekazem był jakiś kompleks wobec innych metropolii. Dobrze, że ich nie ma, to i nie ma wstydu.
Z propagandy wyszła magia
Mój ulubiony lubelski landmark to rakieta na osiedlu Mickiewicza. Kto raz tam był – nie zapomni. Nie wiemy nawet, czy projektant tej zjeżdżalni miał pełną świadomość niezwykłości swego dzieła. Rakieta na placu zabaw powstała w latach 60., kiedy polskie dzieci karmione były sukcesami radzieckiej kosmonautyki z Gagarinem na czele. Rakieta wtedy wydawać się mogła wielu dorosłym jakąś wredną propagandą i chyba tak miało być. Ale powstał obiekt niemal magiczny i warto o tym coś powiedzieć.
Wychowałem czterech synów i dla każdego z nich wyjazd z Czechowa na rakietę na LSM był największą atrakcją. Co jest w tej rakiecie? Musiałem sprawdzić.
Kiedy dzieci biegające w słońcu wchodzą przez wąskie drzwi do blaszanego walca ogarnia ich całkowita ciemność i widzą tylko małe okienko na szczycie, wdrapują się po szczebelkach po omacku i nagle widzą świat z wysokości, jakby z kosmosu. Zjazd w dół to banał w porównaniu z doświadczeniem światła i ciemności oraz poziomu ziemi i wysokości. W psychologii percepcji nazywa się to spostrzeżeniem nieciągłym, które musi być wypełnione przez wyobraźnię. Z drogą do góry przez ciemne wnętrze rakiety nie może równać się żadna zjeżdżalnia świata. Miała być propaganda – wyszła magia.
Pieczęci naszych czasów
Dobry landmark więc to coś w przestrzeni, co stale nas pobudza, określa nasze położenie. Jest też hasłem, imieniem albo przezwiskiem, jest kliszą w naszej pamięci.
W ciągu trzydziestu lat wolnej Polski w Lublinie powstał tylko jeden obiekt, który ma cechy landmarku – Centrum Onkologii Ziemi Lubelskiej, pieczęć naszych czasów i podpis włodarzy miasta.
Powstaje obecnie na Choinach pierwszy wielki terminal komunikacji miejskiej, który ma być także bazą ładowania elektrycznych autobusów. Inwestycja wielomilionowa, kompozycja wjazdów i wyjazdów z centralną wyspą. A na niej? A na niej budka jak szalet rodem z PRL-u. Miejsce idealne na fajny landmark, dowcipny na tyle, aby miał jakieś fajne przezwisko, byśmy na czołach autobusów czytali jego imię…?
Dobrosław Bagiński
* Dobrosław Bagiński. Emerytowany profesor sztuki i projektowania przestrzennego. Wykładał na Wydziale Artystycznym UMCS, Politechnice Lubelskiej, Uniwersytecie Przyrodniczym oraz na KUL. W latach 1994-98 dyrektor TVP Lublin. Laureat Nagrody Artystycznej Miasta Lublin w 2001 roku