Jadwiga W. z Lublina nie kryła wzruszenia. W czwartek rano zadzwoniła do redakcji z prośbą o pomoc w odnalezieniu miejsca, gdzie ponad rok temu zginął jej mąż Henryk. Tego samego dnia po południu na miejscu tragedii po raz pierwszy zapaliła znicz
Zaraz po tragedii przeszła całą aleją, szukając śladów wypadku. Nie znalazła. Chodziła na policję, do prokuratury, prosiła o wskazanie. Bezskutecznie. Spotykała się tylko z niechęcią i urzędniczą znieczulicą.
W końcu, po roku od tragedii, przed Wszystkimi Świętymi, zdecydowała się zadzwonić do Dziennika. Nam jeszcze tego samego dnia udało się ustalić dokładne miejsce wypadku.
– To był dosyć duży wypadek – wyjaśnia Tomasz Jachowicz z lubelskiej policji. – Zdarzył się przy wjeździe do ogródków działkowych, obok ul. Zbożowej. A kierowca, który potrącił pieszego, przejechał potem kilkaset metrów.
Wczoraj zawieźliśmy tam panią Jadwigę. Zaraz przy przystanku autobusowym biegnie dróżka do ogródków. Tam zapaliła znicz i przez łzy zmówiła modlitwę.
– Nie przywrócę mężowi życia... Ale przynajmniej wiem... Przynajmniej wiem, gdzie wydarzyła się tragedia... – mówiła cicho, z trudem, z powodu wzruszenia, składając słowa w zdania. – To, że w końcu znalazłam miejsce, w którym odszedł, bardzo wiele dla mnie znaczy...