Nazwiska tysięcy klientów lubelskiego sex-shopu znalazły się w Internecie. W sklepie twierdzą, że zostały wykradzione przez komputerowych hakerów. Dzisiaj kierownictwo sex-shopu zawiadomi o tym policję.
Sklep prowadzi wyłącznie sprzedaż wysyłkową. W Lublinie ma swoją siedzibę. Oferuje wyjątkowo szeroki zakres erotycznych akcesoriów, bieliznę, czasopisma. Towar można zamówić przez Internet. Klienci pochodzą z całego kraju. Sex-shop gwarantował im pełną anonimowość.
Według Drozdowskiego dane klientów firmy znajdują się na specjalnym urządzeniu elektronicznym (tzw. serwer), które nie jest podłączone do Internetu i mają do niego dostęp tylko wybrani pracownicy. Firma ma jeszcze drugi serwer, który jest podłączony do Internetu. Drozdowski twierdzi, że znalazły się tam dane służące informatykowi do testowania nowych programów. – To byli m.in. dostawcy, zawartość magazynów i część nazwisk klientów detalicznych sprzed kilku lat – tłumaczy Drozdowski. – Pliki z tymi informacjami były zabezpieczone.
Do danych o klientach sex-shopu można było trafić poprzez ogólnodostępną internetową wyszukiwarkę. Mógł je zobaczyć każdy kto na nią natrafił. Jak podało wczoraj RMF przypadkowo natrafili na nie studenci Uniwersytetu Śląskiego. Znaleźli w niej nazwiska i imiona klientów, adresy – łącznie około 65 tys. osób. Co najmniej kilkaset z nich pochodzi z samego Lublina. Kierownictwo sex-shopu twierdzi, że to przesadzona liczba. O sprawie firma dowiedziała się od dziennikarza. Dostęp do plików został natychmiast zablokowany.
Dzisiaj sex-shop chce zawiadomić policję o włamaniu i kradzieży danych. Policja dostanie od razu internetowe adresy osób, które dotarły do skradzionych plików. Znaleźli je informatycy sex-shopu.
– Włamania musiał dokonać wyspecjalizowany informatyk – mówi Drozdowski. – Sądzimy nawet, że znamy internetowy adres włamywacza i czas kradzieży. W Internecie każda operacja pozostawia ślad.