Piotr K. wymyślił, że został napadnięty, żeby odsunąć podejrzenia od przyjaciółki, która raniła go nożem.
Obie historie są niemal identyczne. Nowsza rozegrała się w piątek wieczorem. Z mieszkania przy ul. Rogera w Lublinie pogotowie zabrało 36-letniego mężczyznę z raną na plecach. Tak jak nakazuje procedura, lekarz zawiadomił policję.
Piotr K. powiedział policjantom, że został napadnięty, ale niczego zgłaszać nie będzie.
- Twierdził, że trzech mężczyzn zaczepiło go w okolicach boiska sportowego
przy ul. Poturzyńskiej - mówi Witold Laskowski, z biura prasowego KMP w Lublinie. - Mieli zażądać od niego papierosa a gdy odmówił poczuł ukłucie z tyłu pleców.
Piotr K. opowiadał, że dobiegł do domu. Jego konkubina zobaczyła, że ma ranę na plecach. Wezwała pogotowie.
Mężczyzna nie potrafił podać rysopisów sprawców, ani żadnych istotnych szczegółów zajścia. Policjanci obejrzeli też miejsce rzekomego napadu. Nie znaleźli żadnych śladów.
Okazało się, że żadnego napadu nie było. Piotr K. wymyślił tę historię razem z konkubiną, żeby chronić kobietę. Bo to ona podczas kłótni chwyciła za nóż i zraniła mężczyznę.
Kobieta jest w ciąży, więc nie trafiła do izby zatrzymań.
Tak samo jak Piotr K., kilka tygodni wcześniej zachował się mąż Agnieszki K. W szpitalu powiedział policjantom, że został napadnięty gdy wracał do domu przez wąwóz na lubelskich Czubach. Szybko wyszło na jaw, że nożem zraniła go żona. Agnieszka K. usłyszała zarzut dokonania ciężkiego uszkodzenia ciała.
Odpowiedzialność poniesie też konkubina Piotra K. Jutro prokuratura zdecyduje jaki postawi jej zarzut.
(er)